1. Nowotwór krwi zamieszkał we mnie - moja historia.

Choruję od nie całych kilkunastu dni na nowotwór krwi. Moja historia zaczęła się bardzo niepozornie, nie boję się o tym mówić, chcę rozmawiać, potrzebuje pisać, muszę analizować, myśleć i działać. Tak jak Albus Dumbledore - ja również potrzebuję mieć swoją myślodsiewnię.
Bo.. kto by przypuszczał, że wszystko zacznie się od głupich zębów?

25.09.2017r.


Dziś mamy 25 września 2017r.
Jest to 5 dzień odkąd rozpoczęłam walkę z potworem, który we mnie zamieszkał.

29 sierpnia zaczęłam się skarżyć na bardzo silny ból zębów, jak się okazało po wizycie u hinduskiego dentysty (w tamtym okresie przebywałam na kontrakcie służbowym w Indiach), mój organizm postanowił dodać sobie troszkę mądrości (rychło w czas) i pobudził do wyrzynania się dwóch dolnych ósemek. Mam lat 23, więc nie było to zaskoczeniem, zapewne wielu z was w tym czasie również zmagało się z humorkami swoich trzonowców. O samym ich istnieniu wiedziałam już wcześniej, przebywając jeszcze w Polsce po konsultacji ze swoim dentystą. Wtedy jednak były one w stanie uśpienia, nie pokazywały pazurków, dlatego cierpliwie czekaliśmy na jakieś niepokojące symptomy z ich strony.

10 sierpnia rozpoczęłam swoją przygodę w New Delhi – stolicy Indii.
Czy zmiana miejsca zamieszkania i pobyt w Indiach miała jakiś wpływ na pojawienie się problemów z tymi zębami?
Bardzo możliwe. Zmiana otoczenia, środowiska, inna flora bakteryjna, bardzo wysoka temperatura panująca w Azji, inne produkty żywnościowe, a także duży stres, zmęczenie, problemy z bezsennością mogły się przyczynić do wybudzenia tych zębów. No i oczywiście nie zapominajmy o najważniejszym – Indie do najczystszych niestety nie należą. Tam jest naprawdę bardzo brudno. Europejczycy, którzy żyją w sterylnych warunkach, bardzo szybko i mocno mogą odczuć tamtejszy „porządek”, który hindusom nie przeszkadza, a który nam z kolei może bardzo zaszkodzić (tu pragnę wyrazić ogromne zdumienie i delikatną zazdrość ku ich niesamowitej odporności organizmu, to naprawdę zdumiewające). Tym bardziej, że miejsce w którym przebywałam nie ułatwiało – New Delhi to stolica Indii, ogromne miasto w którym mieszka 21,75 miliona mieszkańców przez co brud i walające się po ulicach śmieci jest naprawdę mocno zauważalny.
A więc po wizycie u hinduskiego dentysty otrzymałam dużą dawkę antybiotyku i różnych innych medykamentów. W sumie leki brałam 3x w ciągu dnia po 4/5 różnych tabletek, co dawało ich w sumie na dzień po 12/15, więc dawka była końska. Po 5 dniach ból minął. Pozostawało mi już wtedy tylko płukanie jamy ustnej wodą z solą przez następne kilka dni.
Mogłam z powrotem cieszyć się niebolącym uśmiechem.

14 września 2017r. ból wrócił z podwojoną siłą, więc ponowna wizyta u hinduskiego dentysty była konieczna. Otrzymałam po raz drugi receptę na ten sam antybiotyk oraz zalecenie, że jeśli ból pojawi się już po raz trzeci będę musiała poddać się chirurgicznej operacji usunięcia tych zębów. Ich kondycja nie była najlepsza. Oba zęby były (a właściwie nadal są, bo operacji w dalszym ciągu się nie doczekały) wielkości normalnego zęba, w dodatku rosną bardzo krzywo, napierając tym samym na moje biedne siódemki i jeszcze jakby tego było mało to znajdują się w całości pod dziąsłem (no dobrze, ten lewy może troszeczkę wygląda prawym okiem na świat, ale prawy to kompletnie nie może złapać oddechu, wstydniś schował się calutki pod dziąsłem). 
Wracając do sedna – zaczęłam więc ponownie przyjmować przepisane mi medykamenty. Niestety – tym razem już nie pomogły. 14, 15 oraz 16 września walczyłam z potwornym bólem zębów, nie trudno się domyślić, że spożywanie posiłków było mocno utrudnione, twarz opuchła mi jak balon, męczyła mnie migrena, a sen miałam bardzo krótki, płytki, czasami żaden. Liczyłam jednak mocno, że może zaraz wszystko ustąpi, a organizm potrzebuje czasu na przyjęcie antybiotyku.

17 września 2017r. to była niedziela. I wtedy zaczęło się piekło.
Ból nadal nie dawał za wygraną, a jakby tego było mało – doszła gorączka, skrzepy krwi w jamie ustnej, krwawienie z dziąseł oraz zębów a także olbrzymie, wielkości pięści, fioletowe jak burak wypukłe siniaki na całym ciele, przeważające na nogach i rękach.
To była niedziela. W Indiach większość placówek jest w ten dzień pozamykana, dlatego z moim dentystą ciężko było się skontaktować. Nie było wyjścia, wieczorem udałam się na pogotowie. Dostałam paracetamol i maść na ból zębów . Pozostawię to bez komentarza, aczkolwiek może tak właśnie musiało być? Gdyby zaczęto robić mi gruntowne badania Bóg wie, kiedy bym się stamtąd uwolniła. Jestem od zawsze zdania, że wszystko w życiu jest po coś i nic nie dzieje się bez przyczyny. Może właśnie też dlatego musiałam dostać ten żałosny paracetamol wraz z tą żałosną maścią na zęby, przejść tylko krótki wywiad i zostać odesłana z powrotem do mieszkania, aby podjąć bardzo ważną (jak się później okazało) decyzję pt. „być, albo nie być”, ale to za chwilę.
Po powrocie doszłam do wniosku: Aha, dobrze. Paracetamol i maść na zęby, no cóż, lekarzem nie jestem. Co prawda Indie, inny kraj, inny kontynent, inni lekarze(?). Kwestionować ich wiedzy nie będę i też nie powinnam, bo nie czuję się ku temu kompetentną osobą, jednak jakaś delikatna niepewność mną targa no, ale dobrze – dam sobie ostatnią szansę.
Zażyłam paracetamol, posmarowałam zęby maścią. Czekałam aż coś się zmieni.. nic. Wybiła godzina 24. Już wtedy wiedziałam, że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, aby zapobiec złemu samopoczuciu, dlatego należało podjąć inne kroki. Przede mną była kolejna długa noc, której wiedziałam, że już tym razem któryś dzień z kolei nie zniosę. Było bardzo ciężko, było cholernie ciężko, szczerze? Czułam się jakbym po prostu umierała. I właśnie wtedy musiałam podjąć męską decyzję. Albo jadę ponownie do tego hinduskiego szpitala i nalegam, aby zrobiono mi gruntowne badania, bo sytuacja jest naprawdę krytyczna i domagam się dokładnych badań, albo kupuję na cito bilet do Polski, ryzykuje i pakuje się w tym stanie do samolotu. Chyba nie muszę pisać, którą opcję wybrałam. O godzinie 24 z kawałkiem wraz z pomocą bliskich zabukowany miałam bilet na 5 rano, a więc miałam bardzo mało czasu do lotu. Z prędkością światła spakowałam walizki nie patrząc jak, co i gdzie leży i tak jak stałam poleciałam na samolot. To była moja najgorsza podróż w życiu. Pierwsze 6 godzin leciałam z New Delhi do Moskwy, następnie z Moskwy miałam następny samolot już do Polski - do Warszawy, który leciał jakieś 2 godziny. Niestety do Indii ciężko o loty bezpośrednie. Lot kosztował mnie bardzo dużo stresu, było duże ryzyko, że nie zostanę wpuszczona na pokład samolotu. Wyglądałam naprawdę bardzo źle. Gdyby tylko ktoś zorientował się, że z moim zdrowiem nie jest do końca w porządku mogłabym zostać zawrócona z powrotem do Indii. Leciałam w końcu z kraju egzotycznego, przebywałam tam już półtora miesiąca czasu, było duże prawdopodobieństwo, że może to być jakaś choroba tropikalna. Myśl, że utknę Bóg wie ile w Indii była przerażająca. Dlatego starałam się nie rzucać w oczy, schowałam pod jakąś czapką i próbowałam zachować stoicki spokój. Oby do Warszawy. No, ale niestety to nie był jeszcze koniec drogi do domu. Pochodzę oraz mieszkam we Wrocławiu, dlatego czekała mnie kolejna, długa, 5cio-godzinna przeprawa pociągiem do domu.

19 września 2017r., we wtorek na godzinę 18 dojechałam pociągiem do Wrocławia. Oczywiście zamiast do dentysty również za ogromną namową i ogromnym wsparciem rodziny oraz przyjaciół zamiast do dentysty udałam się do szpitala. To już nie była sprawa dla stomatologa. Mniej więcej około godziny 20 zostałam przyjęta na oddział zakaźny, zamknięto mnie w izolatce – podejrzewano u mnie sepsę. Morfologia krwi wykazała wysoką anemię oraz trombocytopenię, czyli małopłytkowość. Małopłytkowość charakteryzuje się bardzo niską ilością płytek krwi w organizmie. U normalnego, dorosłego człowieka liczba płytek krwi wynosi od 150 tysięcy do 300tysięcy. Po dokładnej morfologii krwi wykazano u mnie tylko 13tys. płytek krwi.

20 września 2017r. w środę z samego rana moja liczba płytek krwi wynosiła już tylko 10tysięcy. W ciągu jednej nocy spadło mi aż 3 tysiące płytek krwi. To zastraszające tempo, sytuacja krytyczna, a więc na cito potrzebna była transfuzja krwi oraz płytek krwi. Byłam przerażona, zdałam sobie wtedy sprawę z tego, że gdyby mój lot został odrobinę przesunięty, gdyby zaistniały jakieś komplikacje, jakiekolwiek – moja podróż do Polski zakończyłaby się tragicznie. Jestem wierząca, dlatego myślę, że ktoś nade mną mocno czuwał, no i szczęście – miałam po prostu bardzo dużo szczęścia. Panie pielęgniarki bardzo mnie wspierały, cudowne, złote kobiety, kompletnie nie pasujące do typowego, polskiego stereotypu tych nieprzyjemnych pielęgniarek. I to właśnie jedna z nich, ta najwięcej żartująca, pani Ewa (zauważyłam, że sporo pielęgniarek ma na imię Ewa, przypadek?).. przy pierwszym podaniu transfuzji rzuciła do mnie: No dobrze kochaniutka, to teraz zaaplikujemy Ci krew od jakiegoś młodego, przystojnego żołnierza, więc na pewno będziesz żyć!
Noooo i oto w tym momencie poczułam się jakbym już ozdrowiała!
I tu pozwolę sobie wtrącić, do Ciebie – Młody żołnierzu, młoda harcerko, cudowny człowieku, który uratował mi życie – dziękuję Ci z całego serca. Zwykłe „dziękuję” to naprawdę nic przy takiej sprawie, jednak naprawdę, naprawdę (!!!) jestem Ci dozgonnie wdzięczna. Obiecuję Ci, że gdy tylko stanę już na własne nogi będę regularnie oddawać krew. Mam ogromne poczucie winy, wstyd mi, że nigdy wcześniej tego nie robiłam. Przyznaje się do tego bez bicia. Swego czasu z powodu zbyt niskiej wagi ciała, innym razem ze strachu. Pobieranie krwi nie należy do najprzyjemniejszych (chociaż słyszałam, że cała sprawa kończy się słodką czekoladką ). Jednak myślę, że teraz jestem na takim etapie choroby, gdzie pobieranie krwi jest dla mnie codziennością, więc po powrocie do zdrowia nie będzie już stanowić dla mnie żadnego problemu! 
Żołnierzu, jesteś wielki! Harcerko, jesteś wielka! Dziękuję wszystkim, którzy się nie boją, wszystkim, którzy przyczyniają się do niesienia pomocy potrzebującym. Robicie naprawdę piękne i dobre rzeczy.
Tylko życie poświęcone innym – warte jest przeżycia.

Transfuzje przebiegły pomyślnie, młody żołnierz dał mi dużo sił i przystąpiono do kolejnych badań. Małopłytkowość nie pojawia się bez przyczyny. Jest szeroki wachlarz powodów dla których może wystąpić małopłytkowość. Przeważnie jest to po prostu jakaś inna choroba, która ją wywołuje. Lekarze zaczęli więc szukać przyczyny, czekałam, była nerwówka. Zapoznałam się z internetem, zaczęłam dużo czytać i niestety, ale domyślać się już co może być powodem mojej małopłytkowości. Intuicja mnie nie myliła.

I właśnie wtedy, dokładnie pięć dni temu, 20 września 2017r. dowiedziałam się, że choruję na ostrą białaczkę szpikową promielocytową (m3). Jest to nowotwór krwi. Moja intuicja uderzała w nowotwory, miała rację.
Dlaczego zachorowałam na białaczkę?
To pytanie, które ciągle nie daje mi spokoju. Lekarze twierdzą, że przyczyny rozwoju ostrej białaczki są nieznane, istnieją jedynie czynniki, które mogą zwiększać ryzyko zachorowania na tę chorobę, ale tak naprawdę zachorować na nią może każdy z nas. Ty też.

Wykluczono choroby zakaźne, nie było więc powodu dla którego powinnam była leżeć na oddziale zakaźnym. Dlatego przeniesiono mnie na Hematologię Nowotworów Krwi i Transfuzji krwi. Lekarze od razu przeszli do pobrania mojego szpiku kostnego w razie, jeśli potrzebny będzie przeszczep. Pobranie szpiku kostnego polega na pobraniu próbki miazgi krwiotwórczej (szpiku) z jamy szpikowej kości za pomocą specjalnej igły ze strzykawką przy miejscowym znieczuleniu, co nazywamy inaczej biopsją aspiracyjną. Szpik u osoby dorosłej pobiera się z kości biodrowej, lub mostku.
Przyjemne?
Oh tak, bardzo
...

Ból jest przerażający, przynajmniej mój taki był. Był krótki, ale intensywny. Pobranie szpiku nie trwa długo i nie boli przez cały czas dzięki znieczuleniu, jednak moment samego wysysania szpiku z kości biodrowej przez igłę jest no... znieczulenie zdecydowanie nie działa wtedy tak jak powinno. Czułam się tak, jakby rozrywano mi w środku wszystkie kości. Jako, że my Polacy w naszym ojczystym języku mamy bardzo szeroki zasób przekleństw – sala trzęsła się od ładnych wyrazów. Na ogół staram się nie przeklinać, ale istnieją pewne wyjątkowe sytuacje, lekarze nie mieli mi tego za złe 
Czy przeszczep będzie konieczny?
Nie wiadomo, okaże się po miesiącu chemioterapii. Wtedy szpik kostny zostanie ode mnie pobrany po raz drugi i porównany z pierwszym szpikiem. Jeśli wszystko pójdzie po myśli lekarzy i choroba nie będzie postępować – będę kontynuować chemioterapię bez przeszczepu. Jeśli nie – będę musiała poddać się operacji przeszczepu szpiku. W tej chwili jest jeszcze jednak za wcześnie na dokładniejszą diagnozę. 
Trzeba czekać.

Moja choroba w początkowym stadium jest bardzo agresywna, dlatego lekarze musieli natychmiast rozpocząć moją chemioterapię. W tym celu 20 września 2017r. potrzebny był zabieg zaaplikowania wkłucia na szyi kończącego się z jednej strony rurką wprowadzaną do mojego ciała aż do serca, a z drugiej strony rurki kończącego się ujściem tejże rurki na zewnątrz w celu podawania chemii dożylnej w formie kroplówki.

Czy zabieg był bolesny?
Niestety, znieczulenie było miejscowe, podczas zabiegu byłam przytomna, był to mój pierwszy tego rodzaju poważniejszy zabieg na pełnej świadomości. Wprowadzanie rurki do ciała nie należy do najprzyjemniejszych głównie dlatego, że człowiek jest po prostu przytomny. Do tego dochodzi znieczulenie, a co za tym idzie mały paraliż twarzy, jest duży dyskomfort. Ale jest to do zniesienia. Panie zabiegowe były bardzo miłe i cudnie mnie uspokajały, włączyły muzykę, więc mogłam coś sobie pobrzdękiwać pod nosem dla uspokojenia. Trochę pomogło.

21 września 2017r., czyli 4 dni temu otrzymałam pierwszą dawkę chemii doustnej.

I tak właśnie dziś mamy już 25 września 2017r., poniedziałek. Jest to mój kolejny, a zarazem jeden z pierwszych dni chemioterapii. Podjęłam już leczenie, będę walczyć. Jestem bojowo nastawiona i mam w sobie dużo siły. Swoją drogą nie jest to mój pierwszy epizod z chorobą nowotworową, o czym warto wspomnieć. W wieku 17 lat rozpoznano u mnie guza na kości piszczelowej z łagodną zmianą nowotworową. Guz miał 15cm, wchłonął się w kość, jednak został przeze mnie bardzo szybko zauważony, miałam dużo szczęścia. Swoją drogą szybkie zauważenie choroby wynikało z uprawiania lekkoatletyki, ale o tym może innym razem. Była biopsja, następnie usunięcie guzka oraz wprowadzeniu implanta w puste miejsce w kości. Poszło w miarę sprawnie. Po chorobie długo jednak dochodziłam do siebie i fizycznie i psychicznie. Jestem sportowcem, w tamtym okresie uczęszczałam do szkoły sportowej lekkoatletycznej, dlatego musiałam zrezygnować z treningów i zadbać o swoje zdrowie. Nie było to łatwe, na pewno czyta mnie ktoś kto też od dziecka bawi się w sporty. Bardzo ciężko pogodzić się z pożegnaniem, nawet tymczasowym ze sprawnością fizyczną. Dla sportowca to po prostu życiowa porażka, jednak wyszłam z tego. Wróciłam do treningów i czerpałam z życia od nowa, dlatego wiem, że choć tym razem jest gorzej i obecna choroba z poprzednią nie ma żadnego związku to wyjdę z tego. Wiem to, czuję to w kościach. Sportowcy mają ogromną wolę walki, ja też ją mam i będę walczyć, obiecuję.

Chciałabym, aby moja historia była dla was wszystkich przestrogą. Była motywacją dla młodych, zdrowych ludzi do tego, aby mocno o siebie dbać. Często w wirze co dziennych obowiązków zapominamy o tym, aby na siebie uważać oraz przede wszystkim regularnie się badać. Jeśli coś was zaboli, zobaczycie jakiekolwiek niepokojące symptomy – natychmiast udajcie się do lekarza, do szpitala, na badania. Nie patrzcie na nic – badajcie się. Oczywiście nie popadajcie znowu ze skrajności w skrajność, coby z tego jakaś hipochondria nie wyszła, zdrowo, zdrowo i jeszcze raz zdrowo. Na spokojnie, ale nie bagatelizujcie. Nie bagatelizujcie niepokojących objawów, a nawet jeśli wydaje wam się, że wszystko jest w porządku to mimo wszystko róbcie regularne badania. Nowotwór to paskudna choroba, straszna, przerażająca, ale najbardziej... podstępna. Pojawia się albo z dnia na dzień, albo po cichu się skrada i pojawia znienacka, zmieniając całe wasze życie w przeciągu chwili o 180 stopni. Ja mam dużo determinacji, rozpoczęłam walkę i będę walczyć. Jak lew, obiecuję. Na pewno jeszcze tutaj wrócę.

Nigdy nie wiecie, kiedy potwór w was zamieszka, dlatego bądźcie czujni.

Tak jak powiedział Kevin w „Kevin sam w domu” - kiedy się zjawią - będę gotowy.


~non omnis moriak

Komentarze

  1. Przeczytałam to co napisalas dosłownie na jednym wdechu! Baardzo Ci wspołczuje i nie wyobrażam sobie jak cięzkie to muszą byc dla Ciebie chwile. Jestem osobą wierzącą i w momencie kiedy napisałaś, jak przekazali Ci te okropną wiadomość poprosiłam Boga by pomógł Ci to znieść i by wszystko skończyło się dobrze- zycze Ci tego z całego serca! Dodam na pocieszenie, że w mojej rodzinie, u dalszej cioci też wykryto białaczkę, walczyła 2 lata...wygrała. Dzisiaj dochodzi do siebie i jest coraz zdrowsza. Dzięki silnej psychice i woli walki, dała rade. Mam nadzieje, że i Ty sobie poradzisz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To cudowne, że Twojej cioci się udało, pozdrów ją mocno ode mnie i życz bardzo dużo zdrowia. Silna z niej kobieta, jeśli jej się udało - wiem, że mi też się uda. Również jestem wierząca, dlatego z boską pomocą na pewno sobie poradzę. Wierzę w to całym sercem. Dziękuję bardzo mocno i pozdrawiam.

      Usuń
  2. Okropne :( Wysyłam energię walki z tym syfem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo mocno, każda energia na wagę złota.

      Usuń
  3. Pisz, pisz, pisz. Bo potrafisz przenieść emocje na ekran jak mało kto. Od razu można wyczuć silnego bojownika po przeciwnej stronie, a więc nie martwię się o Ciebie-wiem, że po raz setny w swoim życiu walkę wygrasz.😊

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzymam kciuki za Ciebie, dasz radę!
    Pozdrawiam i życzę powrotu do zdrowia :).
    A tekst, świetnie napisany, Pisz dalej bo super Ci to wychodzi :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dam radę na pewno! Nie mam innego wyjścia! Bardzo dziękuję, pozdrawiam mocno.

      Usuń
  5. Dużo energii Ci życzę! Walcz i pisz, zostaję stałym czytelnikiem i wspieram duchowo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za wsparcie, w takim razie do usłyszenia! Pozdrawiam.

      Usuń
  6. Wrócę na pewno, nie będzie to łatwe, ale będę walczyć. Dziękuję bardzo, pozdrawiam mocno!

    OdpowiedzUsuń
  7. kochana ciężko było przeczytać to , naprawdę , zważywszy ze Cie znam .Pięknie to wszystko opisałaś , co do pisania to nie ma wątpliwości ze masz talent. I na pewno nie jednej osobie pomożesz bądź wpłyniesz na jej życie pisząc dalej Nie mogę sobie wyobrazić ile przeszłaś bólu i zawirowań psychicznych do dnia dzisiejszego . To jaka decyzje podjęłaś było nie lada wyzwaniem , będziesz wzorem dla wielu ludzi by brać sprawy we własne ręce. Nie chce się powtarzać pisząc powodzenia ale po przeczytaniu takiej historii naprawdę ciężko napisać coś sensownego. Od zawsze byłaś wojowniczka i twardą babka także nie wątpię ze teraz będzie podobnie. Mam nadzieje Miska ze jak tylko wykuruje się z przeziębienia znajdziesz chwile czasu na spotkanie. I jeszcze raz trzymam kciuki
    =*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pauliś, maluszku mój, dziękuję Ci za Twoje dobre serduszko i tyle ciepłych słów. Staram się walczyć jak tylko mogę, będę mocno, obiecuję. Jeśli tylko masz ochotę się ze mną zobaczyć - zapraszam, ale uprzedzam, że.. z różnych przyczyn ze spotkaniem może być po prostu różnie.. jesteśmy na łączach, trzymaj kciuki mocno, proszę, Uważaj na siebie.

      Usuń
  8. Czytam, czytam i nie wierze. Dopiero w takiej sytuacji zdajemy sobie sprawę jak nasze zdrowie jest ważne.
    Jak pisała wyżej Paulina, jesteś silną dziewczyną, która pokona tą wstrętną chorobę i nawet nie pozostawiam miejsca na zwątpienie!
    Czytając komentarze zobaczysz, że wszyscy w to wierzą więc nie może być inaczej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zdrowie jest najważniejsze. Zdrowie to najważniejszy fundament naszego życia. Wiem, że wierzą, ja również wierzę Ja muszę w to wierzyć. Dużo zdrówka.

      Usuń
  9. Widać, ze jesteś silną osoba, na pewno dasz rade! Życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia i wytrwałości w walce. Głowa do góry! ~ "Walka do końca, każdy musi walczyć, nie ważne jak silny jest wróg, bo walcząc do końca stajesz się zwycięzcą".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. Tak jest, bez względu na finał - muszę mieć świadomość, że walczyłam, walczę i będę walczyć. Staram się, będę, obiecuję. Dużo zdrówka.

      Usuń
  10. Trafiłam tutaj przez przypadek, ale po przeczytaniu tego, łza w oku się kręci. Trzeba mieć dużo siły żeby to przetrwać. Podziwiam Panią. Sama jestem chora na serce i mam od lat 6 rozrusznik, i stwierdzono u mnie niewydolność nerki (jednej jedynej, z którą się urodziłam). Od małego jeżdżę po szpitalach. Nie mogę napisać, że wiem co Pani czuje, ale wiem co to jest strach, ale też determinacja, dążenie do tego żeby być zdrowym. Jest Pani niewątpliwie przykładem osoby (i wszystkie inne walczące z rakiem) że nie wolno dać mu wygrać, trzeba stoczyć tą bitwę i wygrać. Wierzę, że Pani wygra. Trzymam kciuki :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olu, dziękuję Ci z całego serduszka za tyle pięknych słów. Wszystko siedzi w naszej głowie, musimy być silne! Ja również wierzę w to, że wygram, nie biorę pod uwagę innej opcji! Życzę Ci mnóstwo zdrowia i cierpliwości w chorobie. Bądź silna kochanie!

      Usuń
  11. 3mam kciuki! Będzie dobrze! Nie ma innej opcji�� tekst mowi mówi sam za siebie- silna babka!
    Podziwiam !!!!!! ✊����
    I z tymi badaniami regularnymi, popieram. W szczególności mężczyźni, to odwlekaja.
    Życzę zdrówka, na pewno przyjdzie, tylko trzeba byc cierpliwym ��
    Pozdrawiam. Karolina :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikt nie lubi chodzić po lekarzach i szpitalach. Ale musimy być czujni. To może bardzo często zaważyć o całym naszym życiu. Dziękuję Ci, Karolino. Ja również życzę dużo zdrówka i uśmiechu. Trzymaj kciuki mocno, proszę.

      Usuń
  12. Jesteś niesamowita, wspaniała! Bardzo Cię podziwiam! Wow, wow i jeszcze raz wow! Osobiscie bardzo chcialabym oddac krew i namawiam do tego mojego chłopaka (jakos tak sama dptychczas się balam), ale naprawde mnie do tego zachecilas. Jemu tez to przeczytam, zawsze to 2x wiecej krwi! :) Trzymam za Ciebie mocno kciuki i bede sie za Ciebie modlic (nie wiem czy jestes wierzaca, ale bede!) Buziaki i powodzenia z tym glupim potworem! Nie ma rzeczy niemozliwych, dasz rade !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paula, jestem wierząca, dlatego mocno wierzę, ze wygram z ta choroba. Oddawajcie krew, ja tez nigdy tego nie robiłam, dziś bardzo mi wstyd. To nic wielkiego, a może uratować komuś życie. Zachęcam was bardzo. Strach ma wielkie oczy, nim sie obejrzysz będzie po ukłuciu. I coś słodkiego na ząbek w nagrodę dostaniesz :) No i jaka satysfakcja. Czyste dobro. Dziękuje kochana za modlitwę i tyle miłych słów. Dużo zdrowia życzę Tobie i Twojemu chłopakowi.

      Usuń
  13. Przeczytałam wszystko i wiesz co ? Płaczę jak dziecko :( Strasznie mi Cię szkoda, ale widzę, że muszę sie zbadać bo od soboty mam to samo co ty z tymi ósemkami tylko mi dochodzi jeszcze szczękościsk, dostałam też antybiotyki. Wystraszyłam się. W piersi tak samo wyczuwam od paru miesięcy guzek i ciągnie mnie ale wstydz mi komukolwiek o tym powiedzieć... pomyślą,. że coś sobie wmawiam. Mam złe przeczucie, ale dałaś mi siłę aby wziąć się za to... dziekuję ci i oczywiście będe stale do Ciebie zaglądać i Cie wspierać na tyle ile mogę !

    Pozdrawiam.

    GabrysiowaMama.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gabrysiu, koniecznie udaj się do lekarza, nie lekceważ takich objawów. Zrób to naprawdę jak najszybciej. To mój drugi nowotwór i w obu przypadkach czas odgrywał najważniejsza role. Nikt Cię nie wyśmieje, dlaczego ktoś miałby to robić? To Twoje zdrowie, kto najlepiej o nie zadba jak nie Ty sama? Dlatego działaj, ale na spokojnie, nie nakręcaj się. Może to nie jest nic poważnego, jednak zrób te badania. Bardzo mocno będę trzymać za Ciebie kciuki. Kiedy już będziesz coś wiedzieć - odezwij się. Całuje Cię i dziękuje za wsparcie.

      Usuń
  14. Trzymam kciuki za Ciebie :-) walcz silna kobieto :-) U mnie w czerwcu wykryto toczeń , na początku się zalamalam tym bardziej, że mam małe dziecko Ale nie poddaje się i walczę tak jak I Ty. Nie damy się dziadostwu !! Trzymaj się mała :-) będę do Ciebie często zaglądać :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Kasiu, bardzo mi przykro z powodu Twojej choroby. Wiem, że toczeń w leczeniu też do łatwych nie należy... bardzo Ci współczuję. Jedziemy więc na podobnym wózku. Trzymaj się jednak mocno. Na pewno jest Ci ciężko, zwłaszcza przy maleństwie, ale trzeba się modlić i wierzyć, że jeszcze kiedyś będzie normalnie. Przezwyciężymy to, wszystko siedzi w naszej głowie. Pozdrawiam Cię i Twoją rodzinkę, dużo zdrowia.

      Usuń
  15. Trafiłam na Twojego bloga przez Facebooka zobaczyłam na jednej grupie twój wpis. Kiedy to przeczytałam aż coś mi w gardle stanęło taka kula. Sama jestem chorą osobą. U mnie choroba nerek zaczęła się też czysto niewinnie zły zapach moczu jak miałam 3 latka i od tamtej pory walka z chorobą jazdy do szpitala. Obecnie żyję z jedna nerka od ponad 10 lat. Boję każdego badania i sama ciągle walczę mam teraz kamienie w ciężkim miejscu i tylko jedna dyscyplina może je ruszyć do tego dieta walka z pokusami. Wierzę, że wygrasz i będę się za Ciebie modlić.
    Choć przyznam, że ja sama nigdy się Boga nie pytałam czemu to ja jestem chora widać Bóg daje próby tak silnym osobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. desamparada, walcz kochana. Dbaj o dietę i o swoje samopoczucie. Pokusy są na każdym kroku i często bardzo ciężko im odmówić. Wierzę jednak w to, że masz w sobie wystarczająco dużo siły i asertywności, aby z pewnych rzeczy dla swojego zdrowia, które pamiętaj, że jest najcenniejsze - zrezygnować. Również mocno trzymam za Ciebie kciuki i będę się za Ciebie modlić. Pozdrawiam.

      Usuń
  16. Cztery lata temu na ostrą białaczkę szpikową zachorował mój tata. U niego też zaczęło się od zębów. Podobno białaczka uwydatnia się w najsłabszym miejscu w organizmie.
    Życzę Ci dużo siły i wytrwałości w tej ciężkiej i okrutnej chorobie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz racje, bo z tymi zębami to częsta historia u mnie na Hematologii. Dziękuję bardzo. Tobie również życzę dużo zdrowia.

      Usuń
  17. Trafiłam do Ciebie przez przypadek, ale na pewno będę tu przychodzić. Niesamowicie mi zaimponowałaś sposobem , w jaki przyjęłaś wiadomość o chorobie, ale i siłą walki. Masz bardzo uważnego Anioła Stróża, czuwa nad Tobą, więc będzie dobrze
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  18. Wszystko będzie dobrze i się ułoży, trzymam mocno kciuki :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Moja mama w czerwcu wygrała z rakiem piersi, to był ciezki rok dla niej i dla nas, też jestem z Wrocławia i mam tyle lat co Ty, jestem teraz naprawdę blisko Ciebie i przesyłam moc energii, pamiętaj że nie jesteś sama! Trzymam kciuki i wierze, że wygrasz z tym! Jesteś dzielna, uśmiechaj się zawsze!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję. Życzę dużo zdrowia.
~nonomnismoriak

Popularne posty z tego bloga

6. Non omnis moriar - MORIAK.

11. Drenaż kolana - operacja, która się nie udała.