1. Nowotwór krwi zamieszkał we mnie - moja historia.
Choruję od nie całych
kilkunastu dni na nowotwór krwi. Moja historia zaczęła się bardzo
niepozornie, nie boję się o tym mówić, chcę rozmawiać,
potrzebuje pisać, muszę analizować, myśleć i działać. Tak jak Albus Dumbledore - ja również potrzebuję mieć swoją myślodsiewnię.
Bo.. kto by
przypuszczał, że wszystko zacznie się od głupich zębów?
25.09.2017r.
Dziś mamy 25 września 2017r.
Jest to 5
dzień odkąd rozpoczęłam walkę z potworem, który we mnie
zamieszkał.
29
sierpnia zaczęłam się skarżyć na bardzo silny ból zębów, jak
się okazało po wizycie u hinduskiego dentysty (w tamtym okresie
przebywałam na kontrakcie służbowym w Indiach), mój organizm
postanowił dodać sobie troszkę mądrości (rychło w czas) i
pobudził do wyrzynania się dwóch dolnych ósemek. Mam lat 23, więc
nie było to zaskoczeniem, zapewne wielu z was w tym czasie również
zmagało się z humorkami swoich trzonowców. O samym ich istnieniu
wiedziałam już wcześniej, przebywając jeszcze w Polsce po
konsultacji ze swoim dentystą. Wtedy jednak były one w stanie
uśpienia, nie pokazywały pazurków, dlatego cierpliwie czekaliśmy
na jakieś niepokojące symptomy z ich strony.
10
sierpnia rozpoczęłam swoją przygodę w New Delhi – stolicy
Indii.
Czy
zmiana miejsca zamieszkania i pobyt w Indiach miała jakiś wpływ na
pojawienie się problemów z tymi zębami?
Bardzo możliwe. Zmiana otoczenia, środowiska, inna flora
bakteryjna, bardzo wysoka temperatura panująca w Azji, inne produkty
żywnościowe, a także duży stres, zmęczenie, problemy z
bezsennością mogły się przyczynić do wybudzenia tych zębów. No
i oczywiście nie zapominajmy o najważniejszym – Indie do
najczystszych niestety nie należą. Tam jest naprawdę bardzo
brudno. Europejczycy, którzy żyją w sterylnych warunkach, bardzo
szybko i mocno mogą odczuć tamtejszy „porządek”, który
hindusom nie przeszkadza, a który nam z kolei może bardzo zaszkodzić (tu
pragnę wyrazić ogromne zdumienie i delikatną zazdrość ku ich
niesamowitej odporności organizmu, to naprawdę zdumiewające). Tym
bardziej, że miejsce w którym przebywałam nie ułatwiało – New
Delhi to stolica Indii, ogromne miasto w którym mieszka 21,75 miliona mieszkańców przez co brud i walające się po ulicach śmieci jest
naprawdę mocno zauważalny.
A więc po wizycie u hinduskiego dentysty otrzymałam dużą dawkę antybiotyku i różnych innych medykamentów. W sumie leki brałam 3x w ciągu dnia po 4/5 różnych tabletek, co dawało ich w sumie na dzień po 12/15, więc dawka była końska. Po 5 dniach ból minął. Pozostawało mi już wtedy tylko płukanie jamy ustnej wodą z solą przez następne kilka dni.
A więc po wizycie u hinduskiego dentysty otrzymałam dużą dawkę antybiotyku i różnych innych medykamentów. W sumie leki brałam 3x w ciągu dnia po 4/5 różnych tabletek, co dawało ich w sumie na dzień po 12/15, więc dawka była końska. Po 5 dniach ból minął. Pozostawało mi już wtedy tylko płukanie jamy ustnej wodą z solą przez następne kilka dni.
Mogłam z powrotem cieszyć się niebolącym uśmiechem. ☺
14 września 2017r. ból wrócił z podwojoną siłą, więc ponowna
wizyta u hinduskiego dentysty była konieczna. Otrzymałam po raz
drugi receptę na ten sam antybiotyk oraz zalecenie, że jeśli ból
pojawi się już po raz trzeci będę musiała poddać się
chirurgicznej operacji usunięcia tych zębów. Ich kondycja nie była
najlepsza. Oba zęby były (a właściwie nadal są, bo operacji w
dalszym ciągu się nie doczekały) wielkości normalnego zęba, w
dodatku rosną bardzo krzywo, napierając tym samym na moje biedne
siódemki i jeszcze jakby tego było mało to znajdują się w
całości pod dziąsłem (no dobrze, ten lewy może troszeczkę
wygląda prawym okiem na świat, ale prawy to kompletnie nie może
złapać oddechu, wstydniś schował się calutki pod dziąsłem).
Wracając do sedna – zaczęłam więc ponownie przyjmować
przepisane mi medykamenty. Niestety – tym razem już nie pomogły.
14, 15 oraz 16 września walczyłam z potwornym bólem zębów, nie
trudno się domyślić, że spożywanie posiłków było mocno
utrudnione, twarz opuchła mi jak balon, męczyła mnie migrena, a
sen miałam bardzo krótki, płytki, czasami żaden. Liczyłam jednak
mocno, że może zaraz wszystko ustąpi, a organizm potrzebuje czasu
na przyjęcie antybiotyku.
17
września 2017r. to była niedziela. I wtedy zaczęło się piekło.
Ból
nadal nie dawał za wygraną, a jakby tego było mało – doszła
gorączka, skrzepy krwi w jamie ustnej, krwawienie z dziąseł oraz
zębów a także olbrzymie, wielkości pięści, fioletowe jak burak
wypukłe siniaki na całym ciele, przeważające na nogach i rękach.
To
była niedziela. W Indiach większość placówek jest w ten dzień
pozamykana, dlatego z moim dentystą ciężko było się
skontaktować. Nie było wyjścia, wieczorem udałam się na
pogotowie. Dostałam paracetamol i maść na ból zębów ☺.
Pozostawię to bez komentarza, aczkolwiek może tak właśnie musiało
być? Gdyby zaczęto robić mi gruntowne badania Bóg wie, kiedy bym
się stamtąd uwolniła. Jestem od zawsze zdania, że wszystko w
życiu jest po coś i nic nie dzieje się bez przyczyny. Może
właśnie też dlatego musiałam dostać ten żałosny paracetamol
wraz z tą żałosną maścią na zęby, przejść tylko krótki
wywiad i zostać odesłana z powrotem do mieszkania, aby podjąć
bardzo ważną (jak się później okazało) decyzję pt. „być,
albo nie być”, ale to za chwilę.
Po
powrocie doszłam do wniosku: Aha,
dobrze. Paracetamol i maść na zęby, no cóż, lekarzem nie jestem.
Co prawda Indie, inny kraj, inny kontynent, inni lekarze(?).
Kwestionować ich wiedzy nie będę i też nie powinnam, bo nie czuję
się ku temu kompetentną osobą, jednak jakaś delikatna niepewność
mną targa no, ale dobrze – dam sobie ostatnią szansę.
Zażyłam paracetamol, posmarowałam zęby maścią. Czekałam aż
coś się zmieni.. nic. Wybiła godzina 24. Już wtedy wiedziałam,
że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, aby zapobiec złemu
samopoczuciu, dlatego należało podjąć inne kroki. Przede mną
była kolejna długa noc, której wiedziałam, że już tym razem
któryś dzień z kolei nie zniosę. Było bardzo ciężko, było
cholernie ciężko, szczerze? Czułam się jakbym po prostu umierała.
I właśnie wtedy musiałam podjąć męską decyzję. Albo jadę
ponownie do tego hinduskiego szpitala i nalegam, aby zrobiono mi
gruntowne badania, bo sytuacja jest naprawdę krytyczna i domagam się
dokładnych badań, albo kupuję na cito bilet do Polski, ryzykuje i
pakuje się w tym stanie do samolotu. Chyba nie muszę pisać, którą
opcję wybrałam. O godzinie 24 z kawałkiem wraz z pomocą bliskich
zabukowany miałam bilet na 5 rano, a więc miałam bardzo mało
czasu do lotu. Z prędkością światła spakowałam walizki nie
patrząc jak, co i gdzie leży i tak jak stałam poleciałam na
samolot. To była moja najgorsza podróż w życiu. Pierwsze 6 godzin
leciałam z New Delhi do Moskwy, następnie z Moskwy miałam następny
samolot już do Polski - do Warszawy, który leciał jakieś 2 godziny.
Niestety do Indii ciężko o loty bezpośrednie. Lot kosztował mnie
bardzo dużo stresu, było duże ryzyko, że nie zostanę wpuszczona
na pokład samolotu. Wyglądałam naprawdę bardzo źle. Gdyby tylko
ktoś zorientował się, że z moim zdrowiem nie jest do końca w
porządku mogłabym zostać zawrócona z powrotem do Indii. Leciałam
w końcu z kraju egzotycznego, przebywałam tam już półtora
miesiąca czasu, było duże prawdopodobieństwo, że może to być
jakaś choroba tropikalna. Myśl, że utknę Bóg wie ile w Indii
była przerażająca. Dlatego starałam się nie rzucać w oczy,
schowałam pod jakąś czapką i próbowałam zachować stoicki
spokój. Oby do Warszawy. No, ale niestety to nie był jeszcze koniec
drogi do domu. Pochodzę oraz mieszkam we Wrocławiu, dlatego czekała
mnie kolejna, długa, 5cio-godzinna przeprawa pociągiem do domu.
19 września 2017r., we wtorek na godzinę 18 dojechałam pociągiem
do Wrocławia. Oczywiście zamiast do dentysty również za ogromną
namową i ogromnym wsparciem rodziny oraz przyjaciół zamiast do
dentysty udałam się do szpitala. To już nie była sprawa dla
stomatologa. Mniej więcej około godziny 20 zostałam przyjęta na
oddział zakaźny, zamknięto mnie w izolatce – podejrzewano u mnie
sepsę. Morfologia krwi wykazała wysoką anemię oraz
trombocytopenię, czyli małopłytkowość. Małopłytkowość
charakteryzuje się bardzo niską ilością płytek krwi w
organizmie. U normalnego, dorosłego człowieka liczba płytek krwi
wynosi od 150 tysięcy do 300tysięcy. Po dokładnej morfologii krwi
wykazano u mnie tylko 13tys. płytek krwi.
20
września 2017r. w środę z samego rana moja liczba płytek krwi
wynosiła już tylko 10tysięcy. W ciągu jednej nocy spadło mi aż
3 tysiące płytek krwi. To zastraszające tempo, sytuacja krytyczna,
a więc na cito potrzebna była transfuzja krwi oraz płytek krwi.
Byłam przerażona, zdałam sobie wtedy sprawę z tego, że gdyby mój
lot został odrobinę przesunięty, gdyby zaistniały jakieś
komplikacje, jakiekolwiek – moja podróż do Polski zakończyłaby
się tragicznie. Jestem wierząca, dlatego myślę, że ktoś nade
mną mocno czuwał, no i szczęście – miałam po prostu bardzo dużo
szczęścia. Panie pielęgniarki bardzo mnie wspierały, cudowne,
złote kobiety, kompletnie nie pasujące do typowego, polskiego
stereotypu tych nieprzyjemnych pielęgniarek. I to właśnie jedna z
nich, ta najwięcej żartująca, pani Ewa (zauważyłam, że sporo
pielęgniarek ma na imię Ewa, przypadek?).. przy pierwszym podaniu
transfuzji rzuciła do mnie: No dobrze kochaniutka, to teraz
zaaplikujemy Ci krew od jakiegoś młodego, przystojnego żołnierza,
więc na pewno będziesz żyć! ☺
Noooo i oto w tym momencie
poczułam się jakbym już ozdrowiała! ☺
I tu pozwolę sobie wtrącić, do
Ciebie – Młody
żołnierzu, młoda harcerko, cudowny człowieku, który uratował mi
życie – dziękuję Ci z całego serca. Zwykłe „dziękuję” to
naprawdę nic przy takiej sprawie, jednak naprawdę, naprawdę (!!!)
jestem Ci dozgonnie wdzięczna. Obiecuję Ci, że gdy tylko stanę
już na własne nogi będę regularnie oddawać krew. Mam ogromne
poczucie winy, wstyd mi, że nigdy wcześniej tego nie robiłam.
Przyznaje się do tego bez bicia. Swego czasu z powodu zbyt niskiej
wagi ciała, innym razem ze strachu. Pobieranie krwi nie należy do
najprzyjemniejszych (chociaż słyszałam, że cała sprawa kończy
się słodką czekoladką ☺).
Jednak myślę, że teraz jestem na takim etapie choroby, gdzie pobieranie krwi jest dla mnie codziennością, więc po powrocie do
zdrowia nie będzie już stanowić dla mnie żadnego problemu!
Żołnierzu, jesteś wielki! Harcerko, jesteś wielka! Dziękuję
wszystkim, którzy się nie boją, wszystkim, którzy przyczyniają
się do niesienia pomocy potrzebującym. Robicie naprawdę piękne i dobre rzeczy.
Tylko życie poświęcone
innym – warte jest przeżycia.
Transfuzje przebiegły pomyślnie,
młody żołnierz dał mi dużo sił i przystąpiono do kolejnych
badań. Małopłytkowość nie pojawia się bez przyczyny. Jest
szeroki wachlarz powodów dla których może wystąpić małopłytkowość. Przeważnie jest to po prostu jakaś inna choroba, która
ją wywołuje. Lekarze zaczęli więc szukać przyczyny, czekałam,
była nerwówka. Zapoznałam się z internetem, zaczęłam dużo
czytać i niestety, ale domyślać się już co może być powodem
mojej małopłytkowości. Intuicja mnie nie myliła.
I
właśnie wtedy, dokładnie pięć dni temu, 20 września 2017r.
dowiedziałam się, że choruję na ostrą białaczkę szpikową
promielocytową (m3). Jest to nowotwór krwi. Moja intuicja uderzała
w nowotwory, miała rację.
Dlaczego
zachorowałam na białaczkę?
To pytanie, które ciągle nie daje mi spokoju. Lekarze twierdzą, że
przyczyny rozwoju ostrej białaczki są nieznane, istnieją jedynie
czynniki, które mogą zwiększać ryzyko zachorowania na tę
chorobę, ale tak naprawdę zachorować na nią może każdy z nas.
Ty też.
Wykluczono
choroby zakaźne, nie było więc powodu dla którego powinnam była
leżeć na oddziale zakaźnym. Dlatego przeniesiono mnie na Hematologię Nowotworów Krwi i Transfuzji krwi. Lekarze od razu przeszli do
pobrania mojego szpiku kostnego w razie, jeśli potrzebny będzie
przeszczep. Pobranie szpiku kostnego polega na pobraniu próbki
miazgi krwiotwórczej (szpiku) z jamy szpikowej kości za pomocą
specjalnej igły ze strzykawką przy miejscowym znieczuleniu, co
nazywamy inaczej biopsją aspiracyjną. Szpik u osoby dorosłej
pobiera się z kości biodrowej, lub mostku.
Przyjemne?
Oh
tak, bardzo ☺
...
Ból
jest przerażający, przynajmniej mój taki był. Był krótki, ale
intensywny. Pobranie szpiku nie trwa długo i nie boli przez cały
czas dzięki znieczuleniu, jednak moment samego wysysania szpiku z kości
biodrowej przez igłę jest no... znieczulenie zdecydowanie nie
działa wtedy tak jak powinno. Czułam się tak, jakby rozrywano mi w
środku wszystkie kości. Jako, że my Polacy w naszym ojczystym
języku mamy bardzo szeroki zasób przekleństw – sala trzęsła
się od ładnych wyrazów. Na ogół staram się nie przeklinać, ale
istnieją pewne wyjątkowe sytuacje, lekarze nie mieli mi tego za złe ☺
Czy
przeszczep będzie konieczny?
Nie wiadomo, okaże się po
miesiącu chemioterapii. Wtedy szpik kostny zostanie ode mnie pobrany po raz drugi i porównany z pierwszym szpikiem. Jeśli wszystko pójdzie po myśli lekarzy i
choroba nie będzie postępować – będę kontynuować
chemioterapię bez przeszczepu. Jeśli nie – będę musiała poddać się operacji przeszczepu szpiku. W tej chwili jest jeszcze jednak za wcześnie na
dokładniejszą diagnozę.
Trzeba czekać.
Moja choroba w początkowym
stadium jest bardzo agresywna, dlatego lekarze musieli natychmiast rozpocząć moją chemioterapię. W tym celu 20 września 2017r. potrzebny był zabieg zaaplikowania wkłucia na szyi kończącego się z jednej
strony rurką wprowadzaną do mojego ciała aż do serca, a z drugiej
strony rurki kończącego się ujściem tejże rurki na zewnątrz w celu podawania
chemii dożylnej w formie kroplówki.
Czy
zabieg był bolesny?
Niestety, znieczulenie było
miejscowe, podczas zabiegu byłam przytomna, był to mój pierwszy
tego rodzaju poważniejszy zabieg na pełnej świadomości.
Wprowadzanie rurki do ciała nie należy do najprzyjemniejszych
głównie dlatego, że człowiek jest po prostu przytomny. Do tego
dochodzi znieczulenie, a co za tym idzie mały paraliż twarzy, jest
duży dyskomfort. Ale jest to do zniesienia. Panie zabiegowe były
bardzo miłe i cudnie mnie uspokajały, włączyły muzykę, więc
mogłam coś sobie pobrzdękiwać pod nosem dla uspokojenia. Trochę
pomogło.
21 września 2017r., czyli 4 dni
temu otrzymałam pierwszą dawkę chemii doustnej.
I tak właśnie dziś mamy już
25 września 2017r., poniedziałek. Jest to mój kolejny, a zarazem
jeden z pierwszych dni chemioterapii. Podjęłam już leczenie, będę
walczyć. Jestem bojowo nastawiona i mam w sobie dużo siły. Swoją
drogą nie jest to mój pierwszy epizod z chorobą nowotworową, o
czym warto wspomnieć. W wieku 17 lat rozpoznano u mnie guza na kości
piszczelowej z łagodną zmianą nowotworową. Guz miał 15cm,
wchłonął się w kość, jednak został przeze mnie bardzo szybko
zauważony, miałam dużo szczęścia. Swoją drogą szybkie
zauważenie choroby wynikało z uprawiania lekkoatletyki, ale o tym
może innym razem. Była biopsja, następnie usunięcie guzka oraz
wprowadzeniu implanta w puste miejsce w kości. Poszło w miarę
sprawnie. Po chorobie długo jednak dochodziłam do siebie i
fizycznie i psychicznie. Jestem sportowcem, w tamtym okresie
uczęszczałam do szkoły sportowej lekkoatletycznej, dlatego
musiałam zrezygnować z treningów i zadbać o swoje zdrowie. Nie
było to łatwe, na pewno czyta mnie ktoś kto też od dziecka bawi
się w sporty. Bardzo ciężko pogodzić się z pożegnaniem, nawet
tymczasowym ze sprawnością fizyczną. Dla sportowca to po prostu
życiowa porażka, jednak wyszłam z tego. Wróciłam do treningów i
czerpałam z życia od nowa, dlatego wiem, że choć tym razem jest
gorzej i obecna choroba z poprzednią nie ma żadnego związku to
wyjdę z tego. Wiem to, czuję to w kościach. Sportowcy mają
ogromną wolę walki, ja też ją mam i będę walczyć, obiecuję.
Chciałabym, aby moja historia
była dla was wszystkich przestrogą. Była motywacją dla młodych,
zdrowych ludzi do tego, aby mocno o siebie dbać. Często w wirze co
dziennych obowiązków zapominamy o tym, aby na siebie uważać oraz
przede wszystkim regularnie się badać. Jeśli coś was zaboli,
zobaczycie jakiekolwiek niepokojące symptomy – natychmiast udajcie
się do lekarza, do szpitala, na badania. Nie patrzcie na nic –
badajcie się. Oczywiście nie popadajcie znowu ze skrajności w
skrajność, coby z tego jakaś hipochondria nie wyszła, zdrowo,
zdrowo i jeszcze raz zdrowo. Na spokojnie, ale nie bagatelizujcie.
Nie bagatelizujcie niepokojących objawów, a nawet jeśli wydaje wam
się, że wszystko jest w porządku to mimo wszystko róbcie
regularne badania. Nowotwór to paskudna choroba, straszna,
przerażająca, ale najbardziej... podstępna. Pojawia się albo z
dnia na dzień, albo po cichu się skrada i pojawia znienacka, zmieniając całe wasze życie w przeciągu chwili o 180 stopni. Ja mam
dużo determinacji, rozpoczęłam walkę i będę walczyć. Jak lew,
obiecuję. Na pewno jeszcze tutaj wrócę.
Nigdy nie wiecie, kiedy potwór w
was zamieszka, dlatego bądźcie czujni.
Tak jak powiedział Kevin w
„Kevin sam w domu” - kiedy się zjawią - będę
gotowy.
~non omnis moriak
Przeczytałam to co napisalas dosłownie na jednym wdechu! Baardzo Ci wspołczuje i nie wyobrażam sobie jak cięzkie to muszą byc dla Ciebie chwile. Jestem osobą wierzącą i w momencie kiedy napisałaś, jak przekazali Ci te okropną wiadomość poprosiłam Boga by pomógł Ci to znieść i by wszystko skończyło się dobrze- zycze Ci tego z całego serca! Dodam na pocieszenie, że w mojej rodzinie, u dalszej cioci też wykryto białaczkę, walczyła 2 lata...wygrała. Dzisiaj dochodzi do siebie i jest coraz zdrowsza. Dzięki silnej psychice i woli walki, dała rade. Mam nadzieje, że i Ty sobie poradzisz!
OdpowiedzUsuńTo cudowne, że Twojej cioci się udało, pozdrów ją mocno ode mnie i życz bardzo dużo zdrowia. Silna z niej kobieta, jeśli jej się udało - wiem, że mi też się uda. Również jestem wierząca, dlatego z boską pomocą na pewno sobie poradzę. Wierzę w to całym sercem. Dziękuję bardzo mocno i pozdrawiam.
UsuńOkropne :( Wysyłam energię walki z tym syfem!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo mocno, każda energia na wagę złota.
UsuńPisz, pisz, pisz. Bo potrafisz przenieść emocje na ekran jak mało kto. Od razu można wyczuć silnego bojownika po przeciwnej stronie, a więc nie martwię się o Ciebie-wiem, że po raz setny w swoim życiu walkę wygrasz.😊
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję, muszę być silna, pozdrawiam mocno.
UsuńTrzymam kciuki za Ciebie, dasz radę!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę powrotu do zdrowia :).
A tekst, świetnie napisany, Pisz dalej bo super Ci to wychodzi :).
Dam radę na pewno! Nie mam innego wyjścia! Bardzo dziękuję, pozdrawiam mocno.
UsuńDużo energii Ci życzę! Walcz i pisz, zostaję stałym czytelnikiem i wspieram duchowo!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za wsparcie, w takim razie do usłyszenia! Pozdrawiam.
UsuńWrócę na pewno, nie będzie to łatwe, ale będę walczyć. Dziękuję bardzo, pozdrawiam mocno!
OdpowiedzUsuńkochana ciężko było przeczytać to , naprawdę , zważywszy ze Cie znam .Pięknie to wszystko opisałaś , co do pisania to nie ma wątpliwości ze masz talent. I na pewno nie jednej osobie pomożesz bądź wpłyniesz na jej życie pisząc dalej Nie mogę sobie wyobrazić ile przeszłaś bólu i zawirowań psychicznych do dnia dzisiejszego . To jaka decyzje podjęłaś było nie lada wyzwaniem , będziesz wzorem dla wielu ludzi by brać sprawy we własne ręce. Nie chce się powtarzać pisząc powodzenia ale po przeczytaniu takiej historii naprawdę ciężko napisać coś sensownego. Od zawsze byłaś wojowniczka i twardą babka także nie wątpię ze teraz będzie podobnie. Mam nadzieje Miska ze jak tylko wykuruje się z przeziębienia znajdziesz chwile czasu na spotkanie. I jeszcze raz trzymam kciuki
OdpowiedzUsuń=*
Pauliś, maluszku mój, dziękuję Ci za Twoje dobre serduszko i tyle ciepłych słów. Staram się walczyć jak tylko mogę, będę mocno, obiecuję. Jeśli tylko masz ochotę się ze mną zobaczyć - zapraszam, ale uprzedzam, że.. z różnych przyczyn ze spotkaniem może być po prostu różnie.. jesteśmy na łączach, trzymaj kciuki mocno, proszę, Uważaj na siebie.
UsuńCzytam, czytam i nie wierze. Dopiero w takiej sytuacji zdajemy sobie sprawę jak nasze zdrowie jest ważne.
OdpowiedzUsuńJak pisała wyżej Paulina, jesteś silną dziewczyną, która pokona tą wstrętną chorobę i nawet nie pozostawiam miejsca na zwątpienie!
Czytając komentarze zobaczysz, że wszyscy w to wierzą więc nie może być inaczej ;)
Tak, zdrowie jest najważniejsze. Zdrowie to najważniejszy fundament naszego życia. Wiem, że wierzą, ja również wierzę Ja muszę w to wierzyć. Dużo zdrówka.
UsuńWidać, ze jesteś silną osoba, na pewno dasz rade! Życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia i wytrwałości w walce. Głowa do góry! ~ "Walka do końca, każdy musi walczyć, nie ważne jak silny jest wróg, bo walcząc do końca stajesz się zwycięzcą".
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo. Tak jest, bez względu na finał - muszę mieć świadomość, że walczyłam, walczę i będę walczyć. Staram się, będę, obiecuję. Dużo zdrówka.
UsuńTrafiłam tutaj przez przypadek, ale po przeczytaniu tego, łza w oku się kręci. Trzeba mieć dużo siły żeby to przetrwać. Podziwiam Panią. Sama jestem chora na serce i mam od lat 6 rozrusznik, i stwierdzono u mnie niewydolność nerki (jednej jedynej, z którą się urodziłam). Od małego jeżdżę po szpitalach. Nie mogę napisać, że wiem co Pani czuje, ale wiem co to jest strach, ale też determinacja, dążenie do tego żeby być zdrowym. Jest Pani niewątpliwie przykładem osoby (i wszystkie inne walczące z rakiem) że nie wolno dać mu wygrać, trzeba stoczyć tą bitwę i wygrać. Wierzę, że Pani wygra. Trzymam kciuki :D
OdpowiedzUsuńOlu, dziękuję Ci z całego serduszka za tyle pięknych słów. Wszystko siedzi w naszej głowie, musimy być silne! Ja również wierzę w to, że wygram, nie biorę pod uwagę innej opcji! Życzę Ci mnóstwo zdrowia i cierpliwości w chorobie. Bądź silna kochanie!
Usuń3mam kciuki! Będzie dobrze! Nie ma innej opcji�� tekst mowi mówi sam za siebie- silna babka!
OdpowiedzUsuńPodziwiam !!!!!! ✊����
I z tymi badaniami regularnymi, popieram. W szczególności mężczyźni, to odwlekaja.
Życzę zdrówka, na pewno przyjdzie, tylko trzeba byc cierpliwym ��
Pozdrawiam. Karolina :)
Nikt nie lubi chodzić po lekarzach i szpitalach. Ale musimy być czujni. To może bardzo często zaważyć o całym naszym życiu. Dziękuję Ci, Karolino. Ja również życzę dużo zdrówka i uśmiechu. Trzymaj kciuki mocno, proszę.
UsuńJesteś niesamowita, wspaniała! Bardzo Cię podziwiam! Wow, wow i jeszcze raz wow! Osobiscie bardzo chcialabym oddac krew i namawiam do tego mojego chłopaka (jakos tak sama dptychczas się balam), ale naprawde mnie do tego zachecilas. Jemu tez to przeczytam, zawsze to 2x wiecej krwi! :) Trzymam za Ciebie mocno kciuki i bede sie za Ciebie modlic (nie wiem czy jestes wierzaca, ale bede!) Buziaki i powodzenia z tym glupim potworem! Nie ma rzeczy niemozliwych, dasz rade !
OdpowiedzUsuńPaula, jestem wierząca, dlatego mocno wierzę, ze wygram z ta choroba. Oddawajcie krew, ja tez nigdy tego nie robiłam, dziś bardzo mi wstyd. To nic wielkiego, a może uratować komuś życie. Zachęcam was bardzo. Strach ma wielkie oczy, nim sie obejrzysz będzie po ukłuciu. I coś słodkiego na ząbek w nagrodę dostaniesz :) No i jaka satysfakcja. Czyste dobro. Dziękuje kochana za modlitwę i tyle miłych słów. Dużo zdrowia życzę Tobie i Twojemu chłopakowi.
UsuńPrzeczytałam wszystko i wiesz co ? Płaczę jak dziecko :( Strasznie mi Cię szkoda, ale widzę, że muszę sie zbadać bo od soboty mam to samo co ty z tymi ósemkami tylko mi dochodzi jeszcze szczękościsk, dostałam też antybiotyki. Wystraszyłam się. W piersi tak samo wyczuwam od paru miesięcy guzek i ciągnie mnie ale wstydz mi komukolwiek o tym powiedzieć... pomyślą,. że coś sobie wmawiam. Mam złe przeczucie, ale dałaś mi siłę aby wziąć się za to... dziekuję ci i oczywiście będe stale do Ciebie zaglądać i Cie wspierać na tyle ile mogę !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
GabrysiowaMama.
Gabrysiu, koniecznie udaj się do lekarza, nie lekceważ takich objawów. Zrób to naprawdę jak najszybciej. To mój drugi nowotwór i w obu przypadkach czas odgrywał najważniejsza role. Nikt Cię nie wyśmieje, dlaczego ktoś miałby to robić? To Twoje zdrowie, kto najlepiej o nie zadba jak nie Ty sama? Dlatego działaj, ale na spokojnie, nie nakręcaj się. Może to nie jest nic poważnego, jednak zrób te badania. Bardzo mocno będę trzymać za Ciebie kciuki. Kiedy już będziesz coś wiedzieć - odezwij się. Całuje Cię i dziękuje za wsparcie.
UsuńTrzymam kciuki za Ciebie :-) walcz silna kobieto :-) U mnie w czerwcu wykryto toczeń , na początku się zalamalam tym bardziej, że mam małe dziecko Ale nie poddaje się i walczę tak jak I Ty. Nie damy się dziadostwu !! Trzymaj się mała :-) będę do Ciebie często zaglądać :-)
OdpowiedzUsuńWitaj Kasiu, bardzo mi przykro z powodu Twojej choroby. Wiem, że toczeń w leczeniu też do łatwych nie należy... bardzo Ci współczuję. Jedziemy więc na podobnym wózku. Trzymaj się jednak mocno. Na pewno jest Ci ciężko, zwłaszcza przy maleństwie, ale trzeba się modlić i wierzyć, że jeszcze kiedyś będzie normalnie. Przezwyciężymy to, wszystko siedzi w naszej głowie. Pozdrawiam Cię i Twoją rodzinkę, dużo zdrowia.
UsuńTrafiłam na Twojego bloga przez Facebooka zobaczyłam na jednej grupie twój wpis. Kiedy to przeczytałam aż coś mi w gardle stanęło taka kula. Sama jestem chorą osobą. U mnie choroba nerek zaczęła się też czysto niewinnie zły zapach moczu jak miałam 3 latka i od tamtej pory walka z chorobą jazdy do szpitala. Obecnie żyję z jedna nerka od ponad 10 lat. Boję każdego badania i sama ciągle walczę mam teraz kamienie w ciężkim miejscu i tylko jedna dyscyplina może je ruszyć do tego dieta walka z pokusami. Wierzę, że wygrasz i będę się za Ciebie modlić.
OdpowiedzUsuńChoć przyznam, że ja sama nigdy się Boga nie pytałam czemu to ja jestem chora widać Bóg daje próby tak silnym osobą.
desamparada, walcz kochana. Dbaj o dietę i o swoje samopoczucie. Pokusy są na każdym kroku i często bardzo ciężko im odmówić. Wierzę jednak w to, że masz w sobie wystarczająco dużo siły i asertywności, aby z pewnych rzeczy dla swojego zdrowia, które pamiętaj, że jest najcenniejsze - zrezygnować. Również mocno trzymam za Ciebie kciuki i będę się za Ciebie modlić. Pozdrawiam.
UsuńCztery lata temu na ostrą białaczkę szpikową zachorował mój tata. U niego też zaczęło się od zębów. Podobno białaczka uwydatnia się w najsłabszym miejscu w organizmie.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci dużo siły i wytrwałości w tej ciężkiej i okrutnej chorobie!
Masz racje, bo z tymi zębami to częsta historia u mnie na Hematologii. Dziękuję bardzo. Tobie również życzę dużo zdrowia.
UsuńTrafiłam do Ciebie przez przypadek, ale na pewno będę tu przychodzić. Niesamowicie mi zaimponowałaś sposobem , w jaki przyjęłaś wiadomość o chorobie, ale i siłą walki. Masz bardzo uważnego Anioła Stróża, czuwa nad Tobą, więc będzie dobrze
OdpowiedzUsuńSerdeczności
Wszystko będzie dobrze i się ułoży, trzymam mocno kciuki :)
OdpowiedzUsuńMoja mama w czerwcu wygrała z rakiem piersi, to był ciezki rok dla niej i dla nas, też jestem z Wrocławia i mam tyle lat co Ty, jestem teraz naprawdę blisko Ciebie i przesyłam moc energii, pamiętaj że nie jesteś sama! Trzymam kciuki i wierze, że wygrasz z tym! Jesteś dzielna, uśmiechaj się zawsze!
OdpowiedzUsuń