10. Co mnie zabija? Chemia, czy sterydy?

Nowotworze, zjeżdżaj w końcu na drzewo, co?



...

Pozwólcie, że cofniemy się trochę w czasie i wrócimy do końcóweczki mojego ostatniego wpisu.

9 lutego 2018r.
-Pani Dominiko, mamy dla pani wypis. Niestety musimy poważnie porozmawiać.

Tak, nie powiedziałam Wam wszystkiego.
...




-Przez pani problemy z nogami.. chyba nie będziemy mieli wyjścia i zakończymy pani leczenie. Jest duże prawdopodobieństwo. że na następnym cyklu nie otrzyma pani swojej chemii doustnej, a to podstawowy lek, podstawowa chemia, która jest zawsze stosowana w podtypie białaczki na który pani choruje, dlatego mamy trochę związane ręce.. Podamy pani jedynie chemię dożylną. Natomiast piąty cykl leczenia, który miał być kontynuowany przez panią do czasu dwóch lat, już poza szpitalem, w domu - nie zostanie zrealizowany. Przez ten czas będzie pani przyjeżdżać do nas na kontrolę. Będziemy obserwować sytuację, czy aby nie pojawi się wznowienie choroby.
Zdębiałam.
To żart prawda?

-Nie będę leczona? nie dostanę chemii? ale.. jak to, nie ma innego leku? innej chemii?
-Niestety. Ten podtyp białaczki jest leczony tylko tą konkretną chemią. 
-Nigdzie? - zapytałam, czując jak krew zaczyna przepływać mi do mózgu.
-Przepraszam, co nigdzie?
-Nie ma innego leku? innej chemii? nigdzie? nigdzie jej nie ma?

Doktor wzięła głęboki oddech.
-Jest. Za granicą, ciężko dostępna i bardzo kosztowna.
Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.
-Jej koszt wyniesie kilkadziesiąt, bądź nawet kilkaset tysięcy złotych.

...





Aaaaa, no przecież. Jasne, już wyjmuje portfel... czekajcie no, gdzie ja miałam te drobne? 
"Jak nie wiesz o co chodzi to wszystko się rozbija o kasę" 



W tamtym czasie nikomu się tym zbytnio nie chwaliliśmy. Wiedziała tylko najbliższa rodzina. Ja też zaprzestałam jakichkolwiek odwiedzin znajomych. W domu dużo się mówiło o tej sytuacji, szukało rozwiązań, alternatyw. Nie chciałam o tym mówić, dopóki nie zostanie podjęta ostateczna decyzja przez lekarzy, aby nie denerwować całej reszty bliskich mi osób. Ja sama byłam już wystarczającym strzępkiem nerwów. Nie chciałam usłyszeć ich załamanym głosem, że będzie dobrze. Ja już doskonale wiedziałam z czym to się wszystko wiąże. Zakończone leczenie? jedynie kontrole w szpitalu? i obserwowanie, czy dziad nie skorzysta z okazji i nie dobije mnie już na Amen? ciągły stres, niepewność, nerwy, strach. A mówili, że będzie dobrze... To ostatnio mój ulubiony tekst. 
Będzie dobrze. 
-Nie. Nic nie jest dobrze! - wydarłam się któregoś razu. 
Wpadłam w panikę. Nie mogłam spać, nie miałam na nic ochoty, byłam naprawdę strasznym strzępkiem nerwów.
Bo miało być dobrze. Mówili, że mój podtyp białaczki jest łatwy w leczeniu, a tu pojawiły się bóle nóg. Już od września. Cały czas od września stopniowo mnie zabijały, aż tu w grudniu sprawiły, że nie byłam w stanie nawet poruszać się o własnych siłach.


-Nie martw się, to jeszcze nie jest pewne. Może nie zakończą Twojego leczenia. Jeszcze nie podjęli ostatecznej decyzji, sama słyszałaś, co mówiła pani doktor.
Tak. Słyszałam. Słyszałam sposób w jaki to mówiła. 
I widziałam. Widziałam też wzrok, którym na mnie patrzyła. 
Za długo i zbyt intensywnie trwa już moje cierpienie, bym nie rozpoznała litościwego tonu. Ona mnie zwyczajnie przygotowywała na to, że to wkrótce nastąpi. Że leczenie zostanie przerwane, a ja będę sobie żyć z niedoleczonym nowotworem i każdego dnia, otwierając oczy będę zastanawiać się, czy przez ostatnią noc nie obudził się przypadkiem z powrotem do życia.

Musieliśmy coś zrobić. Nie mogliśmy bezczynnie siedzieć.

...

Pod sam koniec mojego pobytu w domu pojawił się inny ortopeda. Bardzo dobry, z polecenia, był tak miły, że przyjechał do mnie do domu. Obejrzał moje kolano, zapoznał się ze zdjęciami oraz opisem rezonansu i przejrzał brane przeze mnie podczas leczenia wszystkie medykamenty. 
-To sterydy - usłyszałam nagle - To sterydy spowodowały u pani uraz kolana. Takie jest moje zdanie.





... 

Wiesz co to nadzieja? rodzi się w Tobie, gdy ujrzysz jasne światło. Gdy znajdziesz jakąś lukę, drogę, która daje Ci szanse, aby to o czym tak bardzo marzysz i czego pragniesz - się ziściło. Budzi się w Tobie i płonie gorącym ogniem - i tak długo jak będziesz w nią wierzyć - będzie się palić. Taką nadzieję obudził we mnie, w nas, ten ortopeda. 

Pamiętasz? pamiętasz moje ostatnie posty i wpisy? rozpisywałam się o sterydach i o tym jak bardzo ich nie cierpię. Jak nie mogę po nich spać i chodzę jak bomba zegarowa, jak jem za czterech i mam problemy z żołądkiem, jak nie mogę się ruszyć, bo bolą mnie wszystkie stawy, kości i mięśnie? ja pamiętam doskonale. Te leki zawładnęły całym moim organizmem. Lekarze twierdzili, że zmniejszają objawy na chemioterapii, ale równocześnie powodowały inne. Bardzo źle się po nich czułam. Zawsze.
Mimo to, nigdy nie pomyślałam, że to właśnie one są przyczyną moich bóli u nóg i to własnie one doprowadziły mnie do urazu kolana. Od samego początku wszyscy lekarze byli przekonani, że to chemia. Z początku byli nieco zdziwieni. Rozkładali ręce, gdy wiłam się podczas pierwszego cyklu chemioterapii na łóżku szpitalnym jak wąż, krzycząc i błagając o pomoc. Od samego początku byli zdania, że takie skutki uboczne na chemioterapii są bardzo rzadko spotykane. Byli i tacy, którzy pierwszy raz widzieli coś takiego. Myśleli, że udaje. Bóle jednak nie przechodziły, a ja krzyczałam jeszcze głośniej. W końcu, gdy przyszła zgoda na podwójną dawkę morfiny - mogłam odetchnąć z ulgą.

Cały czas twierdzono, że to chemia.

...



To był jednak ortopeda, nie hematolog. Nie on podejmował tutaj decyzje...



23 lutego 2018r. wróciłam na oddział.
Z nową nadzieją. Z wiarą, że wszystko się jakoś rozplącze i ułoży. Że wymodliłam sobie swoją prostszą drogę do celu. Do życia. 

Już pierwszego dnia podcięto mi skrzydła. Byłam strasznie podekscytowana, opowiadając swojej doktor wizytę oraz diagnozę postawioną przez naszego ortopedę.
 Niestety właśnie wtedy usłyszałam od niej, że to niemożliwe, aby powodem moich problemów były sterydy. Że to się nigdy nie zdarza. Że to musi być chemia. Że ten ortopeda się myli.

Wyobraź to sobie. Mój ortopeda zaszył we mnie ziarenko nadziei. Doczepił mi skrzydła.
Gdy usłyszałam, co moja doktor o tym myśli, poczułam się malutka jak mróweczka. Gdybym była niedźwiedziem to uszy opadłyby mi do samej ziemi. Wzrok zbladł, głos się ściszył, a ręce powędrowały bezwładnie na łóżko. Mimo to - nie poddałam się.
-Pani doktor. Ja wszystko rozumiem, ale ja wierzę swojemu lekarzowi. I nie podważam tu jakkolwiek pani wiedzy. Proszę jedynie, aby jego pisemną diagnozę obejrzał ordynator. 



Nazajutrz pojawiła się moja doktor prowadząca.
-Ordynator zapoznał się z opinią pani ortopedy, przyjmujemy jego wersje. W związku z tym nie dostanie pani sterydów. Podamy chemię doustną, jeśli wyrazi oczywiście pani na to zgodę, bo podanie tej chemii, tak czy owak niesie za sobą pewne ryzyko powrotu tych strasznych bóli. Rozumiemy, że te nogi pani dokuczają, ale nie zagrażają one pani życiu. Białaczka niestety już tak.


Powiesz, że powinnam skakać pod sufit ze szczęścia, bo dopięłam swego? nie do końca. Ucieszyła mnie ta wiadomość, jednak taka szybka zmiana zdania moich lekarzy była trochę niepokojąca. Jak chorągiewka, tak po prostu. Dlaczego? pytałam, ale moja doktor prowadząca za dużo mi nie powiedziała. Nadal nie mieli pewności, że to nie chemia niszczyła moje nogi. Mimo wszystko z jakichś powodów postawili na diagnozę mojego ortopedy. Uprzedzono mnie, abym przemyślała sprawę i podjęła szybko decyzję, czy chcę zaryzykować i podjąć dalsze leczenie chemią doustną.


...


Leżałam na łóżku i patrzyłam pustym wzrokiem w sufit. Dziewczyno, powinnaś się cieszyć. Tego chciałaś, okazało się, że lekarze się mylili. Skąd w Tobie tyle niepewności?

Byłam strasznie rozdarta. Naprawdę niepokoiła mnie ta szybka zmiana zdania lekarzy. Tym bardziej, że tuż przed nią powiedziano mi, że moja teoria jest po prostu niemożliwa. Wszystko się w mojej głowie zgotowało. Rozmawiałam z bliskimi. Pytałam, co mam robić? musiałam podjąć decyzję, czy chcę kontynuować dalsze leczenie. Nie mogłam spać. Kręciłam się z boku na bok. Irytowała mnie każda najmniejsza pierdoła. Nie potrafiłam się skupić. Głowa była pełna znaków zapytania, prawie jak szyja Quebo. To było dla mnie za dużo. Lekarze podjęli decyzje o dalszym leczeniu, jednak był w tym jakiś gram niepewności. Wiedziałam, że jeśli się na to zgodzę, to będę siedzieć jak na szpilkach. Wiedziałam, że gdy wsadzę pierwsze tabletki chemii doustnej do ust, to pozostanie mi jedynie modlić się do Boga, aby nasza diagnoza była faktycznie prawdziwa i żadne bóle się nie pojawią, a ja będę w końcu zdrowa. Niestety jeśli się nie uda.. gdy tylko sobie przypomnę tamten horror, który przechodziłam.. gdy widzę tutaj ludzi, którzy umierają, bo chemia ich wykończyła...

-To za dużo, za dużo. Tu chodzi o moje życie. Boję się. Potrzebuję większych dowodów. Pogubiłam się, już nie wiem komu mam wierzyć. Proszę, przyślijcie jeszcze jednego ortopedę.

Na następny dzień pojawił się kolejny ortopeda, również z polecenia, jeden z lepszych we Wrocławiu. Przyjechał do mnie do szpitala. Wszedł do mojej sali wraz z moją doktor prowadzącą. Obejrzał dokładnie moje kolano.
-Sterydy. U nas na oddziale jest sporo podobnych przypadków.


-Dobrze - zwróciłam się do swojej lekarki - zgadzam się. Zgadzam się na podanie mi chemii doustnej.
Byłam trochę spokojniejsza. Zgodziłam się.

Zaryzykowałam.


Niestety. Los jak zwykle nie był dla mnie łaskawy. W noc z dwudziestego piątego lutego na dwudziestego szóstego wrócił mój znany dramat. Trzydzieści osiem stopni gorączki, okropne dreszcze i masakryczny ból lewej, chorej nogi. Całe moje ciało znowu telepało się jak galareta w objęciach cierpienia. Ból nie dawał za wygraną, przeciwbólowe leki to naprawdę pic na wodę w takiej sytuacji. Wpadały do mojego żołądka, krzyczały krótkie siema i wylatywały uszami. Były  bezużyteczne.

Wrócił stan zapalny. Kolano znowu zrobiło się większe. Wszystko w środku opanował ogień. Przy dotyku dosłownie parzyło Twoje palce.

-Ale dlaczego? przecież ostatnio nam się udało.. udało.. antybiotykami...


Moje leczenie białaczki zostało znowu przerwane.
...

Tak bardzo chciałam jej ominąć, tak bardzo chciałam jej zapobiec. Nie udało się. Spakowałam wszystkie swoje rzeczy, pożegnałam się z najlepszą na świecie sąsiadką jaką miałam do tej pory, usiadłam pokornie na wózku inwalidzkim i wyjechałam z sali numer trzy. Kilka osób poklepało mnie jeszcze po plecach na odchodne.
  Dominisiu, trzymaj się! 
Zawieziono mnie do karetki. Na sygnale ruszyliśmy w stronę szpitala przy ulicy Borowskiej. Czekała mnie operacja tego kolana.

Ogromny gmach, wielki szpital, szerokie windy, a w nich pół przytomni pacjenci, wracający na łóżkach szpitalnych z sal operacyjnych. Przerażeni, obolali, pełni nadziei.
Mieliśmy ze sobą dużo wspólnego..
Jechałam wózkiem inwalidzkim korytarzami tego szpitala, kierowaliśmy się w stronę chirurgii ortopedycznej. Jeszcze niczego nieświadoma, nie miałam zielonego pojęcia, co mnie czeka. Tuż obok mojej sali znajdował się wielki pokój dla małych dzieci. Niektóre z nich były już po operacjach, inne czekały na swoją kolej. Ze środka było słychać krzyk i płacz. Na zmianę. Dziecięcy lament niezrozumienia. Bo cóż ten mały Krzyś z tego wszystkiego rozumie? no powiedz mi? co to biedne dziecko rozumie z tego horroru przez który musi przechodzić? no co? co ono rozumie?!

Chociaż wiesz...?






Ja czasami też wolałabym nic z tego nie rozumieć..


~nonomnismoriak

















Komentarze

  1. Współczuję ci tego. Poniekąd wiem co to znaczy żyć z choroba która uwielbia dawać w dup... moją chorobę da się wyleczyć. Aby od tego uciec zaczęłam pisać powieść. Linka pozostawiłam postem. Ważne jest aby nie poddawać się, męczyć lekarzy o leczenie. Robienie wszystkiego tego co się kocha. Ja musiałam zrezygnować z tańca ale do dziś oglądam turnieje, pokazy taneczne. To poprawia mi humor i daje nadzieję że kiedyś też tak zatańczę. Do daje takiego kopa że ból mija, zapomina się o chorobie i niemocy w postaci unieruchomienia na kanapie. Zaś teatr przenosi mnie do świata komedii w której płaczę ze śmiechu i zmieniam postrzeganie świata. Odrywam się od szarej rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzymaj się kochana,nie poddawaj się , musi być lepiej musi w końcu być łatwiej, pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytając Twój tekst zastanowiłam się nad sobą i moimi błahymi problemami...życzę Ci żeby udało Ci się tego dziada pokonać

    OdpowiedzUsuń
  4. Takie wpisy pokazują nam jak niektóre rzeczy dnia codziennego są nieważne w obliczu choroby. Złościmy się na bałagan, krzyczymy na siebie bo nie umiemy docenić tego co mamy. Zdrowia i wiary życzę.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję. Życzę dużo zdrowia.
~nonomnismoriak

Popularne posty z tego bloga

1. Nowotwór krwi zamieszkał we mnie - moja historia.

11. Drenaż kolana - operacja, która się nie udała.