7. Chemioterapia? Witam po raz drugi.



 Nie zdawałam sobie sprawy na jak ciężką wojnę się wybieram..

Ale przecież obiecałam, że zniosę wszystko, prawda?



Z zamkniętymi oczami podałam chemioterapii rękę na zgodę. 
Pchnęłam pancerne drzwi z napisem:
Konsolidacja I - II Cykl Chemioterapii


Przypomnę, że na Hematologię wjechałam na noszach prosto z SOR-u na Koszarowej na którym sporo się działo.
(patrz → "Witaj Chemioterapio")
Trzy dni po Koszarowej, już będąc na Hematologii - 29 października 2017r. w niedzielę, odpłynęłam w swoim szpitalnym łóżku jak Titanic pod wodę. Byłam świeżo po powrocie z przepustki i nikt mnie nie poinformował o tym, że jedne z leków, które przyjmowałam w domu nadal mają być przeze mnie przyjmowane. Było dla mnie jasne, że skoro wracam do szpitala to nie biorę już sama żadnych leków, bo leki oraz kroplówki są podawane przez pielęgniarki. Dlatego wraz z przekroczeniem progu szpitala wszystkie leki zostały przeze mnie odstawione. Nie rozumiem dlaczego oczekiwano ode mnie, że na własną rękę oraz na własną odpowiedzialność będę brać jakiekolwiek medykamenty, równocześnie mnie o tym nie informując. Sytuacja jak na mój gust trochę absurdalna, ale co ja się tam znam..
W pewnym momencie, jedząc obiad bardzo źle się poczułam. Zrobiło mi się strasznie słabo, czułam jak ciało ciągnie mnie w stronę łóżka, jakby potrzebowało się położyć.
- Coś jest ze mną nie tak.. - wybełkotałam do swojej sąsiadki.
- Dzwoń po siostry, natychmiast! - rzuciła do mnie, widząc jak opadam na łóżko.
Wtedy zdążyłam jeszcze złapać za dzwonek, wołający o pomoc pielęgniarek. Dosłownie zaraz po tym moja ręka bezwładnie opadła na pościel. Totalnie straciłam siły, byłam półprzytomna. Czułam jak odpływam, moje powieki były strasznie ciężkie, ledwo mogłam wydusić z siebie słowo, wsiąkałam w łóżko jak gąbka, kompletnie nie wiedziałam, co się dzieję. Pierwszy raz w życiu czułam się w taki sposób. Nie miałam nad swoim ciałem żadnej kontroli, nie byłam w stanie nic zrobić, czułam po prostu jak odpływam.
Myślałam, że to już koniec.

 
Na szczęście okazało się, że była to reakcja organizmu na zbyt gwałtowne odstawienie któregoś leku. Natychmiast podano mi odpowiednie tabletki, które zostały przeze mnie odstawione oraz załączono mnie pod tlen.
Ja naprawdę nie wiedziałam, że mam czegoś nie odstawiać... i nigdy nie przypuszczałam, że zbyt gwałtowne odstawienie leku może objawiać się w taki straszny sposób..


Na drugi dzień 30 października 2017r. pobierali mi szpik.
To ulubiony sposób mojej Kliniki na witanie swoich pacjentów zaraz po powrocie z przepustki (:
Wszyscy pacjenci uwielbiają pobieranie szpiku!
(patrz → "Nowotwór krwi zamieszkał we mnie - moja historia")
Wynik wyszedł pozytywny. W szpiku pojawiła się remisja - co oznaczało, że choroba się cofa, chemioterapia działa. Dokładniejsze wyniki MRD - również to potwierdziły. Oznaczało to tylko jedno.. że leczenie jest na dobrej drodze, a przeszczep na tę chwilę nie jest potrzebny!!! (: Było dużo szczęścia, nie muszę chyba pisać, ile było jeszcze więcej stresu w oczekiwaniu na wyniki. Kamień spadł mi z serca!!!
Niestety moja radość nie trwała długo. Obracając się w tańcu ze szczęścia nagle, jakby ktoś przydzwonił mi w łeb..
Heeeeej, to jeszcze nie koniec! (:

-----------------------------------------------


31 października 2017r.
 W szpitalu byłam dopiero od kilku dni, dlatego swoją kolejną przygodę z Chemioterapią rozpoczęliśmy od założenia mi centralnego wkłucia na szyi. Pisałam już o tym zabiegu w pierwszym poście, ale w skrócie przypomnę: jest to zabieg z miejscowym znieczuleniem na szyi w które zostaje pacjentowi wsadzona przez żyłę aż do serca cieniutka rureczka przez którą z drugiej - tej zewnętrznej strony - podawana jest chemia oraz wszelkiego rodzaju kroplówki. Przy każdej wizycie, na dzień dobry zakładane jest nowe centralne wkłucie. Był to mój trzeci raz z kolei, gdy leżałam na operacyjnym stole. Pamiętać o tym zabiegu będę chyba do końca życia, bo rureczki zostawiają na mojej szyi małe, okrągłe blizny.
Może zejdą?
 Kiedyś?

Jak zwykle było bardzo przyjemnie, jest to mój ulubiony, zaraz po pobieraniu szpiku zabieg. Miałam ochotę stamtąd uciec, ale udawałam, że wcale mnie to nie rusza. Trzymało się mnie nawet poczucie humoru (:
Wbrew pozorom centralne wkłucie jest bardzo komfortowe dla pielęgniarek jak i dla samego pacjenta. Na przykład przez wenflon zaaplikowany na ręce, podawane lekarstwo raz, że dociera znacznie dłuższą drogą do serduszka to dwa, że jest bardzo niewygodne. Kroplówka często nie leci, bo ręka jest ustawiona w nieodpowiedniej pozycji, przez co trzeba ją wyginać i wykręcać. Poza tym to ręka, więc korzystanie z niej w tym momencie jest mocno utrudnione. Generalnie wenflony zawsze sprawiały mi dużo kłopotu. Często mnie bolały, trzeba było je wymieniać, ręce miałam całe pokłute, od pokłuć czasami powstawały siniaki, a wszystkie żyły były zajechane jak czołgi po wojnie.

Pamiętam kiedy zobaczyłam w pierwszy dzień swojej wizyty, gdy przyszłam jeszcze kompletnie zielona do sali nr 13 - Monikę. Ona też miałam centralne wkłucie na szyi. Nie wygląda to ładnie. A już na pewno nie zachęcająco dla kogoś kto na taki zabieg ma za chwilę się udać.
Nie podobał mi się ten pomysł.
Bałam się.
No dobra, byłam przerażona.
I dziś zawsze trochę jestem. Nie da się do tego przyzwyczaić. Mimo wszystko wiem, że centralne wkłucie jest dla mnie lepszą opcją, dlatego z podkulonym ogonem (bo z podkulonym) idę zawsze na salę. Trzeba tylko zamknąć oczy, zacisnąć zęby i wyobrazić sobie, że zamiast na stole operacyjnym leży się na pięknej, gorącej plaży, słucha szumu fal i beztrosko patrzy z przymrużonymi oczyma w błękitne, spokojne niebo. Ja przynajmniej zawsze o tym myślę.

Byłam strasznie zmęczona. W ciągu kilku dni tak dużo się wydarzyło..


Najpierw Koszarowa z kosmicznymi skutkami ubocznymi spowodowanymi chemią, tam punkcja, czyli pobierany płyn mózgowo-rdzeniowy, następnie długie leżenie i wsiąkanie tyłkiem w łóżko szpitalne, coby uniknąć zespołu popunkcyjnego, potem transport i na dzień dobry - już na Hematologii Nowotworów Krwi odpłynięcie po odstawieniu leku. Na drugi dzień pobieranie szpiku i w kolejny zakładanie centralnego wkłucia na szyi... no i oczywiście jeszcze jedno o czym tylko delikatnie nadmieniłam w pierwszym akapicie, a czego naturalnie nie mogło zabraknąć.. rozpoczęcie 2 cyklu chemioterapii, czyli Konsolidacja I - zaaplikowanie w moje świeżutkie centralne wkłucie - chemii dożylnej.

"Kiedy myślisz, że gorzej już być nie może - zacznij się walić deską po nodze.
Zobaczysz jaką poczujesz ulgę, gdy przestaniesz. "


"Jak zabiłam swojego raka?"
Piotr Mieśnik, Anna Szubert


 
Sprawdziliśmy... wkłucie zostało solidnie i porządnie założone, zaszyte, generalnie - działało! Tego samego dnia więc wlali mi czerwoną chemię. Na oddziale krążą plotki - o czerwonej chemii mówi się "fryzjerka". Pod tym względem jest ponoć najgorsza. Można było więc tylko czekać aż moja kobieca korona po raz drugi w cyklu zacznie jak igiełki z Bożo-Narodzeniowej choinki delikatnie opadać na szpitalną posadzkę.
 Opadały. Nie było to łatwe. Ale jeszcze są.
 Może ze mną zostaną?


Dożylną chemię wlewali we mnie przez cztery dni pod rząd do 3 listopada 2017r.. Po podaniu chemii pojawiły mi się mocne wypieki na twarzy, byłam bardzo rozpalona, czułam jak chemia wyżera wszystko od środka - mnie i nowotwór. W nocy jak zwykle nie mogłam spać, budziłam się wielokrotnie, aby przebrać piżamę oraz ręczniki które były całe mokre, miałam straszne poty, zawsze mam - chemia ze mnie paruje jak szalona. W nosie już od kilku dni przeszkadzały mi ogromne skrzepy krwi, niekiedy krwawienia, po chemii oczywiście się nasiliły. Ręce mocno drżały, ciężko mi było cokolwiek napisać, a palce wykręcały się w skurczach. Chemia... Byłam baaardzo słaba.
To i tak cud, że nie wymiotuje.



 03 listopada 2017r.
 Wraz z ostatnim dniem dożylnej chemii, na deser dostałam chemię doustną, która już do końca tego cyklu miała mi towarzyszyć. Dostałam ją w mniejszej dawce niż dotychczas, z powodu moich skutków ubocznych, jakie pojawiły się kilka dni wcześniej na SOR-ze. Lekarze nie mieli wyjścia, musieli zmniejszyć ilość połykanych przeze mnie tabletek.

Przez kilka dni miałam robioną transfuzję krwi oraz osocza, aby się trochę zregenerować. W międzyczasie zaczęłam przyjmować moje ulubione sterydy. To kolejny z leków, który bardzo źle znoszę. W ciągu dnia jestem po nich bardzo pobudzona, a gdy nadchodzi noc, to ciężko mi się zasypia. Zdarzało się, że kilka dni pod rząd spałam tylko godzinę, albo cztery, nie więcej. W trakcie sterydoterapii moje ciało jest piekielnie zmęczone i nawet, gdy bardzo chcę zasnąć, to po prostu nie mogę zmrużyć oka. Czasami nawet nasenne mi nie pomagają. Do tego dochodzi uczucie wiecznego głodu, co później powoduje u mnie problemy z brzuszkiem, a ciało mi puchnie jak ponton. W czasie brania sterydów moje policzki są napompowane jak u chomika, wyglądam jak Księżyc w pełni. Pojawiają się też częste bóle mięśni na plecach oraz na nogach, a co za tym idzie - problemy z chodzeniem. Jak nie Chemia męczy moje dolne partie ciała tak robią to sterydy, na zmianę. Często tak bolą mnie nogi, podczas stania bądź spaceru, że muszę usiąść. Nie mówiąc już o wchodzeniu po schodach. Nie jestem w stanie stawiać kroków. Nie potrafię się podnieść o sile własnych nóg, nie pomagając sobie rękoma z łóżka. Dlatego, będąc w szpitalu mam również rehabilitacje.

To boli. I nie mam tutaj na myśli samych nóg.. znosiłam już gorsze bóle na tym leczeniu.
Boli wiesz co?
4 miesiące temu biegałam z workiem na plecach i wspinałam się po linach,
dziś przejdę pół korytarza i nie mam siły iść dalej.

Niestety leki te są niezbędne w moim leczeniu, gdyż zmniejszają skutki uboczne na chemii, więc właściwie to powinnam trzymać z nimi sztamę. No bo skoro biorąc je, w dalszym ciągu tak źle znoszę swoją chemię, to nie chce wiedzieć, co by było bez nich. To zawsze jakiś pozytyw. Nie jest z nimi łatwo, bardzo ich nie lubię, zawsze tylko czekam aż wreszcie mi je odstawią. Mam je na szczęście tylko doraźnie. Dzięki Bogu.



08 listopada 2017r.
Był to mój dziesiąty dzień Chemioterapii, a szósty odkąd przyjmowałam chemię doustną. Tego dnia lekarze postanowili zwiększyć mi dawkę chemii. Ja już wiedziałam, co to oznacza. Równocześnie oczekiwaliśmy na zerówkę. Zerówka zawsze pojawia się, podczas leczenia Chemioterapią między siódmym, a dziesiątym dniem po chemii. Zerówka, czyli zerowa odporność, morfologia leci w dół. Każda infekcja stanowi zagrożenie, a organizm jest słaby jak niemowlę.



09 listopada 2017r.
Długo czekać nie musieliśmy. W ciągu jednej nocy, tak jak się spodziewano - moje wyniki poszły drastycznie w dół. Mogłam pożegnać się z odwiedzinami rodziny i przyjaciół i czekać na kolejne męczarnie, które pojawiły się już w nocy. Przyczyną była oczywiście zerówka oraz zwiększenie dawki mojej chemii. Mój organizm bardzo szybko zareagował. W nocy wróciły bóle nóg. Tym razem na szczęście nie wyłam do Księżyca i nie odbijałam się bez opamiętania od ścian. Ból nie dawał spać, przeszywał nogi, wchodził w nie i rozsadzał od środka, ale nie był tak intensywny jak podczas pierwszego cyklu chemioterapii. Teraz to był pikuś. Mimo wszystko na początku nawet trzy kroplówki z lekiem przeciwbólowym nie pomagały. W końcu lekarzom udało się znaleźć jakiś inny środek, który był już skuteczny i nie była to na szczęście morfina.

Następnie zaczęło się od suchych ust, skończyło na tym, że nie byłam w stanie niczego zjeść, a mówienie przypominało jeden, wielki bełkot. Nawet jeśli było już lepiej to tylko kisielki wchodziły w grę. W po południowych godzinach, gdy od rana próbowałam ratować sytuację, która troszkę się poprawiała - udawało mi się zjeść jakiś "mięciutki" obiad. Problem jednak wracał zaraz następnego dnia, po długiej nocy, więc każdy poranek rozpoczynałam kisielkiem.
A w czym problem? 
Na zerówce problem jamy ustnej to bardzo częsty problem u pacjentów. Moja jama ustna była cała poparzona. Dosłownie, wyglądała tak, jakbym ją całą poparzyła gorącą herbatą. Wszystko było wypalone. Ból okrutny, samopoczucie jeszcze gorsze. 


14 listopada 2017r.  
Równy 3 miesiąc, odkąd choruję na nowotwór krwi
Kolejna ciężką noc. Jama ustna strasznie parzyła, z nosa lała się krew, a bóle nóg znowu mocno się nasiliły, 3 tramale nie dawały im rady. Przyciągnęły ze sobą problemy z oddychaniem. Nie mogłam złapać powietrza, podpięto mnie więc pod tlen. Pojawiły się również spore kłopoty z brzuszkiem, przez te straszne sterydy. Gdy sytuacja została zażegnana lekarze postanowili wprowadzić do mojego leczenia inhalację, a wraz z 14 listopada zakończyć mój drugi cykl chemioterapii. Był to mój 16 dzień 2 cyklu chemioterapii, a 12 dzień brania chemii doustnej. Powinnam ją przyjmować jeszcze przez następne 3 dni, jednak leczenie zostało przedwcześnie zakończone z powodu mojego bardzo złego samopoczucia. Walczyłam jak mogłam i choć było ciężko - nie poddawałam się. Mój organizm jednak tego nie uniósł.




16 listopada 2017r.
5 rano, głośne trzaśnięcie drzwiami i wszechobecna jasność zbudziły mnie ze snu.
Dzień dobry paniom, dzień jak co dzień - pobieramy krew.
To stała procedura. Takie pobudki mamy codziennie. I zawsze je jeszcze jakoś znosiłam, dopóki tego dnia nie okazało się, że moje centralne wkłucie zaaplikowane na szyi się przytkało. Krew musiała więc zostać pobrana w klasyczny sposób - kłuciem po ręce. Do wyjścia ze szpitala zostało mi bardzo niewiele dni, dlatego ta przyjemność towarzyszyła mi do końca mojego pobytu (23 listopada). Nie było sensu zakładać nowego wkłucia.
Tyle, że już na końcu to z moich żył nie było co zbierać..

Na poprzednim cyklu do mojego wkłucia wdało się zakażenie, konieczny był kolejny zabieg oraz ścięcie włosów. Teraz z kolei moje wkłucie się przytkało, więc codziennie z samego rana cieniutkie igiełki łaskotały mnie po rękach.
Bo grunt to dobrze zacząć dzień, prawda? (: 

 Nie chcę wiedzieć, co będzie następnym razem.


18 listopada 2017r.
Jakby tego wszystkiego było mało - zgadnijcie co się obudziło ze snu! (:
Jeśli czytałeś mój pierwszy wpis na blogu to doskonale wiesz, że moja choroba rozpoczęła się od bólu zębów. Od bólu ósemek, zębów mądrości. I właśnie tego dnia jeden z tych zębów postanowił o sobie przypomnieć. Od kilku dni nie jadłam nic oprócz kisielków, Gerberków dla dzieci oraz miękkich posiłków z powodu swojego oparzenia w jamie ustnej i jakby tego było mało to zaczął mnie boleć ten przeklęty ząb.
Nie wierzyłam.
Byłam przerażona.

W sprawie tego zęba konsultowałam się już kiedyś z lekarzem. Ten ząb powinien zostać chirurgicznie usunięty. W mojej sytuacji, przy mojej chorobie - tego typu zabieg to jak skok na głęboką wodę. Modliłam się gorąco, aby przestał boleć.
Zniosę wszystko, byleby nie ten ząb....
Chciałam, aby się wycofał i ponownie zapadł w sen.

Moje koniczynki na szczęście mnie nie opuściły..
 ...

Udało się. Pobolał dwa dni i wywiesił białą flagę (:
Oby nie powrócił... przynajmniej podczas intensywnego leczenia..


------------------------------------------------------


W trakcie tego całego drugiego cyklu chemioterapii, w trakcie trwania zerówki dopadła mnie straszna chandra. Każdy telefon, każda wiadomość przyprawiała mnie o złość lub irytacje. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać.
 Przecież i tak nikt mnie nie zrozumie. 

Byłam podłamana, obolała i strasznie zmęczona. Fizycznie i psychicznie. Noce były smutne i długie. Dni jak męczarnie.
A lekarze też nie pomagali... 



20 listopada 2017r. 
Z samego rana dostałam informację, że mogę powoli zbierać się do domu. W ciągu kilku dni miał być wypis. O niczym innym bardziej nie marzyłam. Mogłam odetchnąć z ulgą, że ten koszmar już się kończy, przynajmniej na razie.

Wiesz, że nie minęło wiele czasu?

Ta kanalia uwielbia ze mną igrać, bawić się w kotka i myszkę. Raz na górze, raz na dole, raz na górze, raz na dole..
Jednym razem wyciska ze mnie łzy szczęścia, aby zaraz po tym zdzielić mnie w policzek, z kolei za chwilę szybko wyrywa mnie z tańca radości, aby zniżyć mnie do parteru.

I tym razem to był ten parter..

Bardzo cieszyła mnie moja przepustka. Gdy usłyszałam słowo DOM, jak zaprogramowana nie myślałam już o niczym innym. Do momentu, gdy nie poczułam dziwnego bólu żeber..
Uczucie porównywalne do kopnięcia. Czułam się tak, jakbym dosłownie dostała od kogoś w żebra.
To mógł być nowotwór. Jego ciosy zawsze są bezbłędne. 

Lekarze szybko zmienili zdanie odnośnie mojego wypisu. Teraz najważniejsze były dodatkowe badania.
Doktor wpadła na moją salę:
- Za 10 minut pobieramy pani szpik, proszę się zbierać.
- Ale dlaczego?
Pobieranie szpiku, jak już wspominałam gdzieś wcześniej - zazwyczaj odbywa się, gdy pacjent zawita do szpitala PO przepustce. Nie PRZED. Poza tym jak do tej pory, zawsze byłam wcześniej informowana o tym badaniu. Wcześniej, mam na myśli dzień, albo kilka godzin, na pewno nie 10 minut przed samym zabiegiem. Już TO było dla mnie niepokojące. Nie bardzo rozumiałam, co się dzieję.
Przecież miałam pobierany szpik zaraz po przyjęciu do szpitala. Żebra, tak, zaczęły boleć, ale po co pobierać szpik?
...
Znoooooowuu?




- Podejrzewamy wznowę.

 ...


No i wszystko jasne.
Teraz naprawdę poczułam się tak, jakby ktoś mnie w te żebra kopnął. Dopiero co odetchnęłam z ulgą, że mam już ten pobyt za sobą. Za szybko zachłysnęłam się dobrymi wiadomościami. Straciłam czujność. Zapomniałam, że mam przed sobą podstępnego przeciwnika.

Po pobraniu szpiku jak zwykle miałam problemy z chodzeniem i z leżeniem. Czekałam.
Na drugi dzień przyszła doktor. Okazało się, że nie można wykazać mojej remisji w szpiku. Doszło do rozbieżności opinii lekarzy. Jedna z nich była na moją korzyść, druga zdecydowanie nie.
Jak to usłyszałam - zamknęłam oczy i liczyłam do dziesięciu.
To nie może być prawda.
Powtarzałam to w kółko i bardzo dużo się modliłam.


Za dwa dni mieliśmy dostać dokładniejsze wyniki badań, badanie MRD, które już ostatecznie miało wszystko wykazać. Nie mogłam spać. Byłam jak bomba zegarowa. Dopadła mnie straszna migrena.  Nie chciałam nawet myśleć, co będzie, jeśli okaże się, że wynik nie jest dla mnie korzystny. Lekarze już wiele razy podejrzewali u mnie sepsę, zapalenie opon mózgowych, przerzuty, wznowy.. dlatego cały czas powtarzałam sobie, że To nie może być prawda. Że to kolejne zagranie tego gnoja. Bawi się moimi uczuciami, chce zasiać ziarno niepewności, bo zobaczył radość w moich oczach.


I długo ta radość będzie jeszcze świecić (:


23 listopada 2017r.
Kiedy doktor weszła do mojej sali - zerwałam się z łóżka jak poparzona.
-MRD niewykrywalne - usłyszałam.


Miałam ochotę wyjąć szampana. (:
Mówiłam, że to nie może być prawda, prawda? (:



Jeszcze wiele razy przegram tę bitwę. 
Jeszcze wiele razy ta kanalia zniży mnie do parteru. Jeszcze wiele razy podetnie mi skrzydła. Już na tę chwilę mój organizm jest bardzo zniszczony przez chemię, a długa i ciężka droga jeszcze przede mną. Dopiero dzisiaj zostałam przyjęta do szpitala na dalsze leczenie. Moja przepustka troszkę się przedłużyła, w szpitalu nie było dla mnie miejsca. W ciągu następnych kilku dni rozpocznę kolejny cykl chemioterapii. Mam ostatnio bardzo dużo stresu, związanego nie tylko z moim leczeniem. Bardzo mało sypiam, albo dopiero nad ranem. Poza tym idzie piękny czas Bożego Narodzenia, który spędzę w szpitalnej sali. To kolejny z sukcesów, jaki może sobie przypisać ta kanalia. Myślę, że będzie ich jeszcze sporo. Niestety, ale wiem to.
Jeszcze wiele razy przegram tę bitwę. 



Ale wiem też, że czasami trzeba przegrać bitwę, aby wygrać wojnę.




~ non omnis moriak









Komentarze

  1. Trzymam za Ciebie kciuki, naprawdę podziwiam twoją wytrwałość <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, proszę mocno trzymać! Wszyscy musimy być wytrwali, to klucz do sukcesu! Wszystkiego dobrego!

      Usuń
  2. trzymam za Ciebie mocno kciuki, będzie dobrze! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, proszę mocno trzymać! Będzie, nie może być inaczej! Dużo zdrówka!

      Usuń
  3. Serce mi się ściska ale też rośnie mój podziw dla Ciebie..😘 Jesteś prawdziwa siłaczka... niech mu tam będzie,że wygrał bitwe ale wojny na pewno nie zwycięży! Trzymam kciuki, pozdrawiam serdecznie 🤗

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zwycięży! Ja jeszcze mam w zanadrzu kilka rosyjskich armat, niech sobie nie myśli, że pójdzie mu ze mną tak łatwo! ;) Buziaki, wszystkiego dobrego!

      Usuń
  4. Jesteś nesamowicie dzielna! Jestem dumna, że tak dajesz radę z tym wszystkim. Mnie boli już jak to czytam... Dużo siły i szybkiej wygranej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niech nie boli, proszę! Niech motywuje! Wystarczy, że mnie boli, nikomu nie życzę tego bólu. Ale to minie, wierzę w to całym sercem. Dziękuję, dużo zdrowia dla Ciebie!

      Usuń
  5. Dużo siły Kochana. Wygrasz tą walkę ! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Pewnie, że wygram, nie biorę pod uwagę innej opcji, to tylko kwestia czasu! Wszystkiego dobrego!

      Usuń
  6. Przeczytałam dziś jeszcze raz Twoje wszystkie wpisy, wiem, że nie ma słów, które pozwolą Ci się lepiej poczuć. Tylko Ty możesz wygrać z tym tyranem, walcz! Wygraj z nim i wracaj do życia bez bólu i codziennego strachu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mam czytelników, którzy do mnie wracają i chcą kolejny raz wszystkie moje wpisy. To bardzo miłe i motywujące :) Dziękuję, że jesteś i zapraszam w takim razie ponownie. Walczę, nie poddaje się. Wszystkiego dobrego dla Ciebie!

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję. Życzę dużo zdrowia.
~nonomnismoriak

Popularne posty z tego bloga

6. Non omnis moriar - MORIAK.

1. Nowotwór krwi zamieszkał we mnie - moja historia.

11. Drenaż kolana - operacja, która się nie udała.